niedziela, 3 sierpnia 2008

My Personal Ad/Reklama osobista

Każdy może! Ty też! Naprawdę! To jest bardzo miłe i poprawia nastrój. W dodatku za darmo! A po wszystkim poczujesz się wypoczęty i zrelaksowany, twoje emocje opadną, harmonia ogarnie twe ciało i ducha. Idee się ucieleśnią, poczujesz, że znowu masz kręgosłup moralny i że "stymuluje cię kosmos"*. I zachce ci się nawet powiedzieć "dzień dobry" tej sąsiadce, co się nigdy nie odzywa, a jak już coś powie, to jest to (w windzie): "ojezucotosięterazporobiłopaniepsyciaglewtejwindzieszczajom". Albo zmobilizujesz się i pójdziesz do tej galerii po drugiej stronie rzeki, do której wybierasz się od miesiąca i jakoś nie możesz dojść. Poczujesz skrzydła i wyślesz w końcu tego esemesa albo napiszesz mejla. Pojedziesz na Marysin. A może i na Żoliborz. Rzucisz palenie i picie. A może nawet, kto wie, ugotujesz obiad. Kto wie, do czego jeszcze będziesz zdolny po.

I nie chodzi tu wcale o sex. Choć i w tym zakresie bardzo pomocna jest YOGA.


Pamiętajcie: w każdą niedzielę sierpnia w Warszawie, Krakowie, Sopocie, Łodzi, Toruniu i Wrocławiu. Startujemy o 10.30. Seeya.


* Cytat z "Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej" Michała Witkowskiego. Piękny miałam dzień, kiedy to przeczytałam rano, jadąc autobusem do pracy.

środa, 30 lipca 2008

Which village you are, my brother?/Z jakiej wioski jesteś, bracie?

To pytanie zadał widocznemu na poniższym zdjęciu na pierwszym planie Mike'owi ten człowiek w szaliku widoczny na zdjęciu na planie drugim. A było to w marcu na dworcu w Patnie. Po najtańszej kolacji, jaką zjedliśmy w Indiach (10 Rupees), czekaliśmy na pociąg do New Jaipalguri, skąd mieliśmy dostać się do Darjeeling.
Do Patny rzadko przyjeżdżają biali. Chyba dlatego pan w szaliku był podekscytoway patrząc na takich dziwnych ludzi. Uśmiechał się. Mike zdjął buty, wyjął książkę (coś Johna Grishama). Hindus też zdjął klapki i usiadł tak, jak Mike. Zaglądał mu przez ramię do książki, w końcu nie wytrzymał i poprosił: Can I look? Yes, yes! Wziął z namaszczeniem książkę i, przyrzekam, tak było: odwrócił ją do góry nogami i kartkował, tak, jakby czytał. No a potem to już tylko padło to pytanie: Z której wioski jesteś, bracie?
Piękne.

Ale, ale - kim jest Mike? To taki chłopak z USA, spod Nowego Jorku dokładniej. Jechał z nami autobusem z Bodhgai. Mike ma kilku (ilu, Ed, pamiętasz?) braci. Wszyscy są malarzami pokojowymi, prowadzą rodzinny biznes. Na wizytówce firmowej jest takie zdjęcie: bracia mają długie włosy i brody, uśmiechają się. Coś tam & synowie company. Rodzice Mike'a to dawni hippisi. Nie posyłali swoich dzieci do szkoły, lecz praktykowali home-school. Na wiele różnych pytań dotyczących wiedzy ogólnej Mike odpowiada więc: "I don't know, you know, I didn't go to school...". Jak to?! - pytają wtedy wszyscy. Mike tłumaczy swoje "braki w wykształceniu" (to jego słowa) tym, że rodzice byli leniwi i często lekcje po prostu się nie odbywały.
Skarpetki Mike'a są nie do pary. A kiedy się zużywają, kupuje nowe, zakłada, a stare wyrzuca.

Mike przykłada do powiek ciepłe, mokre torebki herbaty - to mu dobrze robi.

Mike kupuje chipsy i coca-colę. Jest nieśmiały. Mike też dużo milczy (ale o tym Edek może powiedzieć coś więcej). Kiedy się denerwuje, cichutko pogwizduje. Acha, gra na jakimś instrumencie... Na perkusji?

wtorek, 29 lipca 2008

Pop cultural set for girl and boy/Zestaw popkulturalny dla dziewczyny i chłopaka

Zestaw zmieścił się bąbelkowej kopercie A4: kilka płyt z muzyką pop (w tym "The confession Tour" Madonny na dwóch krążkach), cztery naszyjniki i cztery bransoletki na nogę (obowiązkowa biżuteria każdej hinduskiej kobiety), kosmetyczka w kolorze magenty [czytaj: madżęty], wisiorek w kształcie serca na niebieskiej wstążce
i elektroniczny zegarek-breloczek w kształcie kwiata. Justyna obiecała dołożyć jeszcze plakat z jakąś blondwłosą gwiazdą płci żeńskiej. Taką, która dobrze będzie wyglądała na ścianie nad łóżkiem chłopaka. Doda...? Tak, ona byłaby, niestety, przykładem tego, co lubimy w Polsce (choć niektórzy uważają ją za feministkę). W pewnych kręgach, oczywiście. Ale nie. Nie, nie, nie. Ona jest taka wyzywająca i na pewno pan Yadav nie pozwoli zawiesić jej na ścianie... Nad łóżkiem Gautama! Tak, właśnie tam. Bo Justyna poleciała dziś do Delhi. Spotka się tam z jego bratem Sanjayem, a potem, za jakiś tydzień, po cudach
w Agrze i po Shiva Cafe w Benares odwiedzi naszą ulubioną rodzinę.
I zamieszka w tym samym pokoju, w którym spałyśmy na drewnianych pryczach, i pozna Baby, która ją zagada i oczaruje, zawstydzi się odrobinę pod bacznym spojrzeniem pani mamy Yadav, rano zje chiapatti i pójdzie z Gautamem zobaczyć drzewo Buddy. Ale jej zazdroszczę.
Gautam otworzy kopertę i wyjmie z niej kilka obiecanych, wydrukowanych (!) fotek. Zobaczy też to zdjęcie. Tak bardzo, bardzo chciał je mieć. A jak się czegoś bardzo, bardzo chce, to się w końcu to dostaje.



PS Och, ale świnia ze mnie: muszę mu odpisać na tego esemesa z maja.

PS 2 Blogerka ze mnie też kiepska, okej, przyznaję. Ale dodanie u Ewy zobowiązuje, więc obiecuję poprawę. A także drobne przeformułowanie tematu. Coming soon!

wtorek, 3 czerwca 2008

Forgotten occupations/Zapomniane zawody


Kolkatta
Benares
Mumbai, Dharavi district
Delhi
Mumbai

Blue

Elephanta Island/Mumbai
Jodhpur, called Blue city. Every roof top is painted in blue in this city. People belived that blue is a cold colour and generates the Sun spots and that's why heat doesn't get into houses. Blue is also a favourite colour of Shiva. His body was blue. That's why most of temples in India have blue faces.
Mumbai
Kolkatta
Kolkatta, Sudder Street. The most popular cafe in Kolkatta. All foreigners can eat here without any worries. It's a meeting point, breakfast, lunch and dinner time, orientation point, news & gossip center, cafe and best juices ever place. Safe. LOL.

niedziela, 11 maja 2008

Budda dla żółtodziobów/What would Buddha do?


Na portalu, którego stronę www większość polskiego społeczeństwa ma ustawioną w osobistych komputerach jako stronę startową, przeczytałam (o, to za duże słowo, może lepiej: trafiłam) na tekst "Toksyczne związki". Autorka zastanawia się, czym jest owa toksyczna miłość i dlaczego ci biedni ludzie tkwią w nieszczęśliwych, wyczerpujących i duchowo zubażających związkach. Po co? A Budda przestrzegał:

"Jeśli na swojej drodze nie spotkasz odpowiedniej osoby, lepiej podróżuj samotnie. Nie ma partnerstwa z głupcami."

Cytat pochodzi z książki Franza Metcalfa, religioznawcy i badacza buddyzmu z uniwersytetu w Chicago. Bo przecież nikt nie zna tak dobrze filozofii hinduistycznej, jak Amerykanin, prawda? No więc w swojej książeczce "What would Buddha do? 101 answers to life's daily dilemas", którą można sobie czytać np. wedlug klucza jedno pytanie - jeden dzień, rozwija dalej tę mądrość w rozdziale "What would Buddha do in picking a partner" tak:
Ludzie cierpią z powodu podwojonego zła i udawanego egalitaryzmu. Nie chcą przyznać "Ten człowiek jest przegrany", albo "On jest za głupi, by tracić z nim czas". Budda nie ma tego problemu. Mówi: Miej odwagę mieć własne zdanie i działaj zgodnie z nim. Nie udawaj przed sobą.
Bo zdaniem Buddy jest tak: zadajesz się z głupimi - stajesz się głupi, spędzasz czas z leniwym - robisz się leniwy. Dokonaj wyboru i zaakceptuj fakt, że będziesz ponosił jego konsekwecje. Ale pamiętaj: jeśli oszukasz siebie samego i twój wybór nie będzie szczery, nigdy nie będziesz miał prawdziwego partnera!
Łał. Porażające.
W tej książeczce jest jeszcze kilka porad Buddy, smakowicie zinterpretowanych przez amerykańskiego profesora. Np. What would Buddha do to be a good wife or girlfriend? Albo: What would Buddha do about trusting media? Dobre, tak. Albo jeszcze: What would Buddha do at a boring job? i: What would Buddha do about noisy neighbors?, no i: What would Buddha do to change the world?
Zainteresowanym odpowiedzią zwłaszcza na to ostatnie pytanie przed lekturą książeczki Franza (chętnie wypożyczę, naprawdę, dowcipami trzeba się dzielić) polecam kwestię mojego dobrego znajomego: "Chcesz zmienić swiat, najpierw zmień skarpetki".
Namaste

Boats/Łódki



Benares, Ganga boats
Arabian See, way back from Elephanta, India gate

sobota, 26 kwietnia 2008

Noir Et Blanc

Thar
New Delhi
Jaisalmer

Wielka dziękóvka.


Za ciepłe słowa na temat niektórych z zmieszczonych tutaj zdjęć dla Pani Anny Brzezińskiej-Skarżyńskiej z agencji fotograficznej PAP.

Tereski

Kalkuta, oczywiście.

Tak. Wracamy. W lepszym nastroju. Wiosennym?
Już więcej nie będę taka, niekoleżeńska. Rozumiem waszą ciekawość, naprawdę! Wkrótce ją zaspokoję, obiecuję.
Poprzedni post to przejaw słabości. Jednak. Nie usunę go. Niech to zostanie między nami, tak?

niedziela, 13 kwietnia 2008

Przeczytajcie, a pożałujecie.


Wszyscy pytają: NO I JAK BYŁO?! Trochę już zapomniałam ostatnio jak to jest być poirytowanym, ale właśnie tak się wtedy czuję. Nie wiem, doprawdy, co wam powiedzieć, drodzy znajomi, ciociu Teresko, Izo, Julio, Robercie. To chyba nie to, że nie mam nic do powiedzenia, raczej (a może?!). Ani też nie jest to egoizm, nie, nie, wcale nie jest tak, że chcę moje Indie zatrzymać tylko dla siebie. Nieprawda. Niektórym daję w odpowiedzi adres tego bloga. Jasne, że nie ma tu wszystkiego. I nigdy nie będzie. Bo po prostu pewne rzeczy absolutnie nie mogą się tu znaleźć. Wcale nie dowiecie się z tej strony, że. I nie przeczytacie tu o tym, jak. Ani nie opowiem wam o.
Nic a nic nie powiem o prostytutkach i ich dzieciach z dzielnicy czerwonych latarni, z którymi zaprzyjaźniłam się w Kalkucie. I o tym, że w dziwny sposób zniknęły z mojej memory card wszystkie zdjęcia, na których były te urocze panie. I nie dowiecie się niczego o ich opiekunie, w którym każdy, bez względu na płeć, zakochuje się już po dwóch minutach rozmowy. Nie będzie nic o jego rodzicach, którzy bardzo chcieli poznać białą. Ani o tym, jak dzięki niemu płakałam.
Nie liczcie na to, że wytłumaczę wam system kastowy, i że opowiem ile jest kast w obrębie każdej z czterech kast podstawowych.
Nie opowiem także o ekofeminizmie i o prof. Vandanie Shivie, czołowej przedstawicielce hinduskich feministek. Ani o tym, że będąc w Delhi na konferencji była tak uprzejma i znalazla dla mnie godzinkę na kawę, i co z tego miało wyniknąć. Nie dowiecie się też, co napisali nie przepadający za nią przedstawiciele Indii płci męskiej, kiedy na pewnym forum internetowym zapytałam, jak się z nią skontaktować.
Nie powiem też, co się wydarzyło, kiedy siedziałam lekko zahipnotyzowana przy grobie Matki Teresy. I nie dowiecie się, co zobaczyłam (już w Polsce) na dwóch zdjęciach przedstawiających jej figurę, zrobionych w dwóch, następujących po sobie sekundach.
Nie zdradzę też nic na temat tego, co mi przepowiedział future teller w Jodhpurze i o tym, że mam mu wysłać mejla jak już się sprawdzi. I pod żadnym pozorem nie powiem, nie! choćbyście mnie przypalali niedopałkami papierosów albo zdzierali paznokcie u nóg, nie powiem, jakie było jego pierwsze i ostatnie zdanie.
Nie pokażę wam też zdjęcia dokumentującego, jak wyglądała przez kilka dni moja lewa stopa.
No i nie powiem też, ile to wszystko kosztowało.
Nie. Nie, okej?!!

I nie pytajcie, błagam, czy te krowy to tam naprawdę po ulicach chodzą, bo oszaleję.

Nie mam już siły.

A jeśli wydaje wam się, że powyższe to jakiś pseudouduchowiony bełkot, to prawdopodobnie tak jest.

CDN. W bardziej optymistycznym duchu, miejmy nadzieję.

środa, 2 kwietnia 2008

Sati


Fort Mehrangarh, Jodhpur (Rajasthan).
Imponujący. Dostępu do ogromnej budowli broni siedem bram. Za ostatnią znajduje się kamień z 15 odciskami dłoni wdów po maharadży Man Singhu. W 1843 r. żony popełniły sati, czyli rytualne samobójstwo, podczas pogrzebowej ceremonii spalenia męża na stosie. Sati w sanskrycie oznacza dobra żona. Żony wierzyły, że dzięki samospaleniu ich małżeństwo będzie trwało wiecznie. Zwyczaj jest obecnie tępiony i zakazany, choć praktykowany.

Sati wynikało m.in. z wiary w reinkarnację. Wdowom hinduskim odmawiano wielu praw, a małżeństwo wiązać miało żonę z mężem na zawsze. Jej powtórne zamążpójście uważano za śmiertelny grzech, wprowadzający nieład do przyszłych wcieleń małżonka. Prawo nakazywało więc wdowom (tym, które uparły się żyć) życie w celibacie, golenie głowy i poświęcenie się dobroczynności i trosce o dzieci.

Za namawianie do sati, obiecywanie korzyści majątkowych rodzinie kobiety lub obserwowanie rytuału grozi kara do 7 lat więzienia i grzywna. Są plany by zwiększyć ją do dożywocia. Kobiety w wioskach nadal praktykują rytuał, mimo, że samospalanie zakazane zostało w 1829 roku jeszcze przez władze kolonialne.

wtorek, 1 kwietnia 2008

Tailors/Krawcy

Agra, godz. 23.15. Ulica, przy której mieści się hotel Sai Palace. Chłopcy wciąż szyją.
Jaisalmer, po południu. Na minibazarze przed wejściem do XVI-wiecznego fortu krawcy szyją rajasthańskie lalki. Nigdzie w Indiach nie są one tak kolorowe jak tu.
Jaisalmer, około godz. 17. Paciorki, szkła, srebrne nitki, mandale, słonie i wielblądy. 300 Rupies, only!
New Delhi, przed południem. Na tym chodniku siedziało pod ścianą kilku krawców. Ten był jedynym bezrobotnym. Tak sobie dumnie siedział i czekał.