sobota, 30 maja 2009

Indian Nikifor/Hinduski Nikifor



Na zdjęciu jest człowiek określany hinduskim Nikiforem. Podobno miał 44 lata, ale nikt nie jest w stanie tego potwierdzić, bo kiedy 30 marca br. zmarł, nie miał ze sobą żadnych dokumentów. Nigdy ich nie miał.



A to jest zdjęcie tego, co narysował, siedząc pod sklepem z butami.

Hinduski Nikifor naprawdę nazywał się Chauhan Kashinath. Codziennie rano szedł 12 km z małej wioski na przedmieściach do centrum Puny. Siadał pod sklepem Baty i - jako że był pucybutem - czyścił ludziom buty. W wolnych chwilach rysował. Różne rzeczy, najczęściej hinduskie bóstwa, ale też bollywoodzkie gwiazdy. Drobne pieniądze, które zarabiał polerując buty z wyższych kast, zabierał mu syn alkoholik.

Pewnego razu, a było to w 2005 roku, do Puny przyjechała para artystów i filmowców, by promować swój film o Nikiforze. Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze wracali już do domu, kiedy przypadkiem wpadli na Kashinatha. To, co rysował resztkami kredek wydało im się jakoś znajome, choć przecież zupełnie egzotyczne. Ta dziecięca, nieudolna ale dokładna kreska coś im przypominała. Tak! To przecież ten sam naiwny styl! To styl Epifaniusza Drowniaka, czyli Nikifora Krynickiego. Kupili od Kashinatha prawie wszystkie prace, które nosił ze sobą. A nosiło się je całkiem wygodnie, bo Kashinath malował je na sztywnych resztkach kartonowych pudełek po butach.

Joanna i Krzysztof przywieźli rysunki do Polski. Prace objechały już kilka galerii (są własnością galerii Wirydarz w Lublinie). Ja to drugie zdjęcie przywiozłam z majówkowej wizyty w Muzeum Nikifora w Galerii Romanówka w Krynicy.

*
A z ostatniego weekendu w mieście chłopców w białych komunijnych garniturkach, mimów i fotograficznych maniaków przywiozłam w niezawodnym SONY'M to zdjęcie. Nie ma ono w ogóle związku z tym, co napisałam wyżej, ale że ostatnio czytam Witkacego, niech to będzie taki tribute to:


Copyright JJ

wtorek, 12 maja 2009

Gandhi was more violent than Hitler was

Gandhi was more violent than Hitler was.

Tak uważa bardzo ostatnio modny i popularny w pewnych (młodych zwłaszcza) kręgach myśliciel Slawoy Zizek.

A przynajmniej tak powiedział wczoraj w szacownym Audytorium Maximum UW. Nie należy tego oczywiście traktować dosłownie. Zaraz wyjaśnię, co chciał cyniczny mistrz przez to karkołomne stwierdzenie powiedzieć. Tak, tak, bo mistrz oprócz cynizmu ma też poczucie humoru. (To, na marginesie, połączenie, które bardzo lubię u przedstawicieli gatunku męskiego. A do tego jeszcze jest błyskotliwy i charyzmatyczny. Dlaczego tak mało jest na świecie takich osobników?!) I był to przykład na to, że działania Gandhiego zmierzające do obalenia brytyjskiego kapitalizmu były bardziej przemyślane i skuteczne niż działania Hitlera. Agresja Gandhiego była po prostu bardziej wyrafinowana niż agresja Hitlera, który, by osiągnąć cel, posługiwał się prostackim zabijaniem. I tak właśnie - sprytnie, rozważnie i mądrze powinniśmy działać i funkcjonować w demokracji liberalnej. Myśleć, rozmawiać działać. Jak Gandhi.

Zizek w swoim odczycie Od tragedii do komedii, czyli co wydarzyło się w pierwszej dekadzie XXI wieku? powiedział jeszcze wiele zabawnych i ciekawie krytycznych rzeczy. Wyśmiał m.in. reklamy, ekologów, fanów Dalajlamy oraz tanią filozofię orientalną. Tak. Tanią duchowość, która współczesnemu człowiekowi załatwia potrzebę wiary w absolut. A że buddyzm wydaje się religią bardzo radosną (w porównaniu np. z chrześcijaństwem) wielu kusi wiele zarazem obiecując.

A propos duchowości. Zizek pojawi się jeszcze raz w stolicy. Z o. Maciejem Ziembą podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych będzie dyskutował o chrześcijaństwie i współczesnym kapitalizmie. Spotkanie poprowadzi pierwszy sekretarz Sierakowski.
15 maja, godz. 12.00, dawna kawiarnia Nowy Świat 63.

Ale nie martwcie się, Zizek odwiedzi też jeszcze Kraków i Poznań. Jeśli interesuje was coś szczególnego, możecie zadać pytanie Zizkowi tutaj.

piątek, 8 maja 2009

Big Love: Eliade & Majtreji/Wielka Miłość: Eliade i Majtreji

Drogie dzieci, chcę wam opowiedzieć historię niezwykłą, literacką, wzruszającą. Historię miłosną, której bohaterowie to:

ON
W życiu: Mircea. Eliade Mircea, oczywiście. 1907-1986. Rumuńsko-francuski humanista, filozof, antropolog, historyk religii, indolog, eseista, wykładowca prestiżowych szkół wyższych w Paryżu i USA. Przyjaciel Samuela Becketta, Emila Ciorana, Eugene Ionesco.
W powieści: Allan, 21-letni student z Europy, inteligentny, przebiegły wręcz szelma, wrażliwy, ze skłonnościami do melancholii.

i

ONA
W życiu: Majtreji Devi, bengalska pisarka urodzona w Kalkucie. 1914-1990.
W powieści: nieświadomie uwodzicielska 16-letnia córka filozofa indyjskiego, ciekawa, jędrna, nieco naiwna, choć wysoce uduchowiona, zakochana w mistrzu – poecie Rabindranathu Tagore.

MIEJSCE AKCJI: Indie(Kalkuta, Riszikesz)

W 1928 roku Mircea wyjechał z Bukaresztu na kilkuletnie stypendium do Kalkuty, gdzie studiował u wielkego Surendranatha Dasgupty. Zachłysnął się Indiami. Zachwycił się nimi, medytował przez rok (1931) w aśramie w Riszikeszu i napisał doktorat na temat jogi. W 1946 roku napisał też Techniki jogi, które właśnie zakupiłam w Trafficu za jedyne, ekhem, 49.90 zł. Ale wcześniej zakochał się w indyjskiej dziewczynie i napisał w 1933 roku o tej miłości książkę, zatytułowaną imieniem dziewczyny Majtreji. Niezwykle intymną opowieść o tym jak rodzi się uczucie, jak kochankowie zdają sobie z niego sprawę, jak walczą ze sobą i z uczuciem i jak w końcu mu się poddają. I już wiemy, że to wszystko musi skończyć się tragicznie.



Wydaje mi się, że w tej książce (która raczej literackim kamieniem milowym w twórczości autora nie jest) pozwolił sobie Eliade na własną duchowość. Nie można powiedzieć, żeby duchowości brakowało w innych jego dziełach, ale ta jest szczególna, bo osobista. Eliade pofolgował swoim naukowym zasadom, wyraził emocje, dla których nie mogło być miejsca w wizjonerskich dziełach jego prozy naukowej. A najgorsze, że te emocje były skrajne: odraza i zachwyt, pogarda i uwielbienie. Były to też europejskie perspektywy, przez które patrzył wtedy na kulturę indyjską. I które wini za klęskę swojego uczucia i brak prawdziwego zrozumienia Indii, do którego dążył. Dopadała go na przemian orientofobia i orientomania. Co wcale nie przeszkadzało umieścić w powieści dzałających na wyobraźnię opisów erotycznych.

Właśnie głównie na te momenty zareagowała tytułowa Majtreji, czyli Majtreji Devi, wielka indyjska pisarka, córka filozofa Dasgupty, u którego studiował Eliade. Majtreji przeczytała jego książkę 40 lat po ich rozstaniu. Była juz wtedy żoną, matką i uznaną pisarką. Przeczytała i napisała na nią odpowiedź, czyli swoją wersję wydarzeń, zatytułowaną – a jakże – Mircea.



Osobiście wolę wersję Eliadego. M.in. dlatego, że Devi wypomina Eliademu krzywdzące ją - jej zdaniem i stawiające w złym świetle - miłosne opisy: Ach, Mirceo, dlaczego napisałes te wszystkie kłamstwa? Czy prawda już nie wystarczyła? Czy napisałeś to dla korzyści finansowych, by powieść się lepiej rozeszła na rynku? W dzisiejszych czasach - jak zauważyłam - książka, która nie zawiera nieprzyzwoitych framgentów nie ma co liczyć na poczytność. To całe zepsucie, bezwstyd miłości fizycznej przyszło od was, z Zachodu. Przykre, że w końcu i mnie ubabrałeś w tym błocie. Mogę spojrzeć w oczy prawdzie, dlaczego jednak muszę dźwigać ciężar kłamstwa?

W takim właśnie duchu napisana jest jej książka. Choć język jest piękny i pełen rozbudowanych opisów, to jestem zła na pisarkę Majtreji Devi. Jestem zła na nią, jako kobietę. Bo można było tę odpowiedź lepiej skonstruować, przemyśleć. Napisać to tak, żeby Eliade się zawstydził, skapitulował, napisał odpowiedź na jej odpowiedź, no nie wiem. A może razem ustalili, że niech prawda leży po środku i że na tym niech zakończy się ich wspólna historia? Powieść Devi, za którą uhonorowano ją największą indyjską nagrodą literacką, ukazała się w 1974 roku, zaraz po ich spotkaniu po latach. To musiało być mocne spotkanie.

Książkę Eliadego połknęłam z wypiekami na twarzy. W książce Devi zakładka ciągle jest gdzieś na 53. stronie. Ale obie powieści dają bogaty obraz życia w Indiach w latach 30. Wydaje mi się, że lepsze spojrzenie na kulturę - bo z zewnątrz - to to spisane przez Eliadego. Choć z drugiej strony cenię Devi np. za dokładne opisy zwyczajów nocy poślubnej w najwyższej kaście indyjskiej. Mają one niezwykłą wartość - antropologiczną, historyczną i są najzwyczajniej w świecie ciekawe. I nie mógł ich napisać ani mężczyzna, ani tym bardziej Europejczyk. No i ta żarliwość Mirka... Dążenia Eliadego do wtopienia się w kulturę Indii były w czasie, kiedy książka powstała, bardzo silne. Uważał wręcz, że Indie to świat żywy. (...) Nasz świat jest martwy, wszystkie tak zwane białe kontynenty. Nie widzę tam już dla siebie mejsca.*

Devi natomiast, sądziła, że sam fakt mieszkania w Indiach wystarczy, by je poznać oraz pozwolić, by nastąpiła przemiana duchowa: Ludzie zorientują się, że byłes w Indiach, jak tylko otworzysz usta. Najważniejsze są zmiany, które zajdą w tobie. Opalić możesz się gdziekolwiek w tropiku, lecz prwadziwa przemiana dokona się w tobie poprzez filozofię indyjską, którą studiujesz.**

* Majtreji, Eliade Mircea, Spółdzielnia Wydawnicza Czytelnik, 1988 r.
** Mircea, Majtreyi Devi, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1993 r.