środa, 30 lipca 2008

Which village you are, my brother?/Z jakiej wioski jesteś, bracie?

To pytanie zadał widocznemu na poniższym zdjęciu na pierwszym planie Mike'owi ten człowiek w szaliku widoczny na zdjęciu na planie drugim. A było to w marcu na dworcu w Patnie. Po najtańszej kolacji, jaką zjedliśmy w Indiach (10 Rupees), czekaliśmy na pociąg do New Jaipalguri, skąd mieliśmy dostać się do Darjeeling.
Do Patny rzadko przyjeżdżają biali. Chyba dlatego pan w szaliku był podekscytoway patrząc na takich dziwnych ludzi. Uśmiechał się. Mike zdjął buty, wyjął książkę (coś Johna Grishama). Hindus też zdjął klapki i usiadł tak, jak Mike. Zaglądał mu przez ramię do książki, w końcu nie wytrzymał i poprosił: Can I look? Yes, yes! Wziął z namaszczeniem książkę i, przyrzekam, tak było: odwrócił ją do góry nogami i kartkował, tak, jakby czytał. No a potem to już tylko padło to pytanie: Z której wioski jesteś, bracie?
Piękne.

Ale, ale - kim jest Mike? To taki chłopak z USA, spod Nowego Jorku dokładniej. Jechał z nami autobusem z Bodhgai. Mike ma kilku (ilu, Ed, pamiętasz?) braci. Wszyscy są malarzami pokojowymi, prowadzą rodzinny biznes. Na wizytówce firmowej jest takie zdjęcie: bracia mają długie włosy i brody, uśmiechają się. Coś tam & synowie company. Rodzice Mike'a to dawni hippisi. Nie posyłali swoich dzieci do szkoły, lecz praktykowali home-school. Na wiele różnych pytań dotyczących wiedzy ogólnej Mike odpowiada więc: "I don't know, you know, I didn't go to school...". Jak to?! - pytają wtedy wszyscy. Mike tłumaczy swoje "braki w wykształceniu" (to jego słowa) tym, że rodzice byli leniwi i często lekcje po prostu się nie odbywały.
Skarpetki Mike'a są nie do pary. A kiedy się zużywają, kupuje nowe, zakłada, a stare wyrzuca.

Mike przykłada do powiek ciepłe, mokre torebki herbaty - to mu dobrze robi.

Mike kupuje chipsy i coca-colę. Jest nieśmiały. Mike też dużo milczy (ale o tym Edek może powiedzieć coś więcej). Kiedy się denerwuje, cichutko pogwizduje. Acha, gra na jakimś instrumencie... Na perkusji?

wtorek, 29 lipca 2008

Pop cultural set for girl and boy/Zestaw popkulturalny dla dziewczyny i chłopaka

Zestaw zmieścił się bąbelkowej kopercie A4: kilka płyt z muzyką pop (w tym "The confession Tour" Madonny na dwóch krążkach), cztery naszyjniki i cztery bransoletki na nogę (obowiązkowa biżuteria każdej hinduskiej kobiety), kosmetyczka w kolorze magenty [czytaj: madżęty], wisiorek w kształcie serca na niebieskiej wstążce
i elektroniczny zegarek-breloczek w kształcie kwiata. Justyna obiecała dołożyć jeszcze plakat z jakąś blondwłosą gwiazdą płci żeńskiej. Taką, która dobrze będzie wyglądała na ścianie nad łóżkiem chłopaka. Doda...? Tak, ona byłaby, niestety, przykładem tego, co lubimy w Polsce (choć niektórzy uważają ją za feministkę). W pewnych kręgach, oczywiście. Ale nie. Nie, nie, nie. Ona jest taka wyzywająca i na pewno pan Yadav nie pozwoli zawiesić jej na ścianie... Nad łóżkiem Gautama! Tak, właśnie tam. Bo Justyna poleciała dziś do Delhi. Spotka się tam z jego bratem Sanjayem, a potem, za jakiś tydzień, po cudach
w Agrze i po Shiva Cafe w Benares odwiedzi naszą ulubioną rodzinę.
I zamieszka w tym samym pokoju, w którym spałyśmy na drewnianych pryczach, i pozna Baby, która ją zagada i oczaruje, zawstydzi się odrobinę pod bacznym spojrzeniem pani mamy Yadav, rano zje chiapatti i pójdzie z Gautamem zobaczyć drzewo Buddy. Ale jej zazdroszczę.
Gautam otworzy kopertę i wyjmie z niej kilka obiecanych, wydrukowanych (!) fotek. Zobaczy też to zdjęcie. Tak bardzo, bardzo chciał je mieć. A jak się czegoś bardzo, bardzo chce, to się w końcu to dostaje.



PS Och, ale świnia ze mnie: muszę mu odpisać na tego esemesa z maja.

PS 2 Blogerka ze mnie też kiepska, okej, przyznaję. Ale dodanie u Ewy zobowiązuje, więc obiecuję poprawę. A także drobne przeformułowanie tematu. Coming soon!