wtorek, 25 marca 2008

Tribute to... Part 2.

Tym razem wyrazy wdzięczności dla Gautama (16 lat) i jego siostry (19 lat) o zupełnie nie hinduskim imieniu Baby [czytaj: Bejbi]. Cudowne dzieci uroczych rodziców: rezolutnej, dbającej o ciepło domowego klepiska mamy, przediębiorczego, wąsatego tatusia, który prowadzi sklep z nie byle jakimi (i nie tanimi) pamiątkami w najlepszej lokalizacji w mieście, na przeciwko wejścia do świątyni Mahabodhi Temple. Miejsce jest o tyle trafione, że obok sklepu pana Yadava przejść musi niemal każdy pielgrzym, który chce dotknąć drzewa, na którym Buddha doznał olśnienia. A chcą wszyscy, którzy tu przyjeżdżają.
Poznaliśmy tę niesamowitą 7-osobową rodzinę dzięki Sanjayowi, ich bratu, który uczy się w Delhi. Sanyaj zgłebia język chiński. Chce w przyszłości robić biznesy z Chińczykami. Jego rodzina w Bodhgai mieszka w domu z siedmioma pokojami, dwiema łazienkami, ogromnym tarasem na dachu i zieloną, żywą papużką w klatce stojącą obok pompy w holu z kamienną podłogą. Przez 5 nocy spałyśmy w pokoju gościnnym. Warunki, jak przystało na miasto, do którego pielgrzymują mnisi: dwa zakratowane okna z drewnianymi okiennicami, kamienna podłoga, dwa łóżka, czyli zbite z desek ramy. Maleńka poduszka, żadnych materacy ani szaf. Nocą boleśnie dał się odczuć brak moskitier w oknach. Trochę pomagało kadzidełko, w które każdego wieczora zaopatrywał nas Gautam. Chłopak za dnia jest raczej spokojny. Ożywia się wieczorami. Wypytuje o Polskę: czy ciepło, jakie mamy filmy akcji, czy jada się u nas hamburgery. Przynosi swój notes, w którym na dwóch ostatnich stronach jest mapa świata. Szukamy Polski, żeby mu pokazać, gdzie to. Nie ma. Na mapie notesu wydrukowanego w Indiach nie ma zaznaczonego naszego kraju! Nie wymagamy wiele, nie tam od razu, żeby było napisane "Poland". Ale żeby chociaż granice zaznaczyli, albo kolorem odróżnili powierzchnię. Nic.

Baby za to kipi energią cały czas. Ta dziewczyna to po prostu wulkan. Śmieją jej się oczy, ma tysiąc pomysłów na minutę, wyrzuca z siebie strzępki niegramatycznie zbudowanych zdań, przekręca słówka angielskie - Baby już trochę zapomniała, jak się mówi. Trzy lata temu zdała swoje egzaminy i od tamtej pory siedzi w kuchni. Oczywiście, że chciałaby pojechać do Delhi, uczyć się dalej. Ale pieniędzy starczy na razie tylko dla Gautama: "To przecież chłopak jest!".

Dzień Gautama: Wstaje o 7.00. Wypija szklankę mleka. Nauka do 10.00.: matematyka. To koniec lutego, więc właśnie przygotowuje się do egzaminów końcowych w podstawówce. O godz. 10.30 przynosi nam śniadanie do pokoju, codziennie taki sam zestaw: ciapatti i kilka placuszków roti. (Jedno śniadanie mnie ominęło, bo zaczynaliśmy medytacje o świcie.) Potem wałęsa się po mieście z kolegami. Od 13.00 do 16.00 nauka - hindi, historia, angielski, chemia. W ciągu tych trzech godzin dostaje kilka sms-ów, odbiera kilka telefonów. Koledzy wyciągają go na miasto, nie wszyscy zdają egzaminy. Przerwa na jedzenie. Gautam zamierza po egzaminach przeprowadzić się do Delhi, do brata. Ale najbardziej na świecie chciałby pojechać do Nowego Jorku. I poznać Shakirę. Wie doskonale, kim jest Arnold Shwarzenegger, ma wszystkie filmy "Rambo". Uwielbia Amerykę. Na imprezę u zaprzyjaźnionych Belgów ubrał się, jakby po prostu urodził się na przedmieściach Nowego Jorku: adidasy, szerokie spodnie, kolorowa bluza z kapturem i wielkim napisem, a na szyi blachy w stylistyce Snoop Dog'a, albo prędzej znane mu z filmu "Top Gun". Pierwszy raz w życiu jadł wtedy prawdziwe frytki, widział je wcześniej na filmach.
"Muszę sie uczyć, lubię nawet. Tata mówi, że mężczyzna musi mieć wykształcenie. Żeby mieć pozycję. I wyżywić rodzinę." Da pieniądze na wyjazd i szkołę w Delhi.

Dzień Baby: Baby wstaje o 6.00. Razem z mamą idzie na zakupy warzywne. Potem budzą się dwie młodsze siostry i razem z nimi kobiety:
- przygotowują śniadanie dla całej rodziny,
- robią pranie,
- zamiatają wszystkie pokoje,
- myją podłogę w holu,
- sprzątają łazienki,
- gotują obiad i kolację.
Właściwie po powrocie z porannych zakupów Baby nie wychodzi z kuchni. W większości rodzajów ciapatti podstawą są ziemniaki, Baby obiera więc przez prawie cały dzień kartofle. Kroi je, przyprawia, gotuje, obsmaża. W międzyczasie młodsze siostry robią ciasto na placuszki roti (smakują jak suche naleśniki, nimi nabiera się ręką ciapatti), albo puri - złociste, jakby napompowane powietrzem cieniutkie racuchy. Od rana do wieczora z kuchni dochodzą odgłosy smażenia. Włosy Baby pachną spalenizną i szafranem.

Musiałam czekać 15 minut, aż Baby przygotuje się do zdjęcia. Umyła twarz, pomalowała oczy. Podniszczone, dziurawe na przodzie fioletowe sari zmieniła na to najlepsze, zdobione cekinami i srebrną nitką, założyła opaskę na włosy i wyjściowe okulary.
Do Polski, oczywiście, bardzo by chciała przyjechać. Razem z Gautamem: "Albo, nie! Zabierzcie go ze sobą, a ja przyjadę później! Ja nie mam jeszcze paszportu."

1 komentarz:

Marcin pisze...

Ciekawie jest przeczytać obserwacje sprzed jakiegoś czasu, porównać do tego, co się na własne oczy kilka dni temu widziało...