niedziela, 16 marca 2008

Doktor Khan


KLINIKA NA MOTORZE

W każdą niedzielę pod aptekę doktora Khana podjeżdża motor. Dziś, wyjątkowo, maszyny są dwie: jedna należy do aptekarza Avijita i pielęgniarza Gautama, drugi motor został pożyczony specjalnie dla nas, białych kobiet z Polski. Jego kierowcą jest Sanjay Kumar, student fizjoterapii na Uniwersytecie w Bodhgai (prowadzi w mieście jedyny gabient masażu). Chłopak jest dobrze wychowany, ma czystą koszulę (co jest rzadkością w Indiach), ciepłe oczy i delikatne ręce, a zza dużych butów wychodzi mu pięta z dziurą w skarpetce.

Doktor Khan z wyglądu też jest typowym Hindusem: niski i krępy, ma wąsy. Powagi i srogości dodają mu okulary. Spogląda podejrzliwie zza zakurzonego stołu z fiolkami i papierami: - Zdjęcie? A po co to pani? Zrobi pani lepsze zdjęcia tam, gdzie jedziemy - w aptece robi się cicho, kto by się tam sprzeciwiał, przecież doktor, wie, co mówi. Ze stołu zgarnia do wzorzystej, szmacianej torby kilka foliowych opakowań z maleńkimi, białymi kuleczkami (później okazuje się, że to leki homeopatyczne), suchy gips, bandaże i opatrunki, delikatnie wkłada słuchawki i aparat do mierzenia ciśnienia. Jesteśmy jeszcze w Bodhgai, Buddha doznał tu olśnienia. Dlatego dziś to mekka buddystów. Miasto żyje z turystów i nie różni się niczym od innych miejsc kultu religijnego: podekscytowanie pielgrzymów i podniosła atmosfera świątyń miesza się tu z zapachami unoszącymi się nad budkami z jedzeniem, buddyjskimi dewocjonaliami i koralikami.

Jedziemy do Matharapur, wioski położonej około 50 km na zachód od Bodhgai. To ciągle Bihar, najbiedniejszy stan w Indiach. Mimo, że tutejsza ziemia należy do jednych z najżyźniejszych w Indiach, Bihar często nawiedzają susze.
W wiosce mieszka około 5 tys. ludzi, w promieniu 20 km - 500 tys. Co niedzielę Sanjay, pielęgniarz i doktor Khan przyjmują około 300 pacjentów z Matharapur i okolic. Po pięciu godzinach muszą wyjechać z wioski. Drogi są nieoświetlone, niebezpieczne. - Nocą na samochody napadają bandyci, musimy zdążyc przed zachodem słońca - ostrzega Kumar.

Tu nie ma wstydu
Klinika to niewielki, odrapany budynek. Tłum ludzi. Sanjay zdejmuje kłódki z drzwi, doktor Khan staje za zakratowanym oknem. Trzeba pokazać receptę, powiedzieć, co boli. Tu nie ma wstydu, tajemic, zamkniętych drzwi gabinetu. Każdy wie, na co choruje sąsiad. Doktor dopisuje nowe leki, tłumaczy, jak brać. Pacjent musi zalecenia powtórzyć, bo nie przeczyta ich później - nie umie czytać.

Pod ścianą stoi wielka szafa zamykana na kłódkę. Pielęgniarz wyjmuje z niej buteleczki i ustawia na drewnianej ławie. Obok za stołem siedzi doktor i przyjmuje pacjentów. Po badaniu odsyła z receptą do pielęgniarza, który daje leki na cały tydzień. Większość pacjentów dostaje też fiolkę z białymi kuleczkami, do której pielęgniarz zakrapla przepisany przez doktora płynny lek. Niektóre leki pacjenci muszą przyjąć na miejscu. Tak jest bezpieczniej, bo w domu zapominają lub mogą pomylić dawkę.

Kobiety przyglądają się nam, kiedy nakładamy białe kuleczki do małych plastikowych fiolek, chcą dotknąć naszych włosów, uśmiechają się, kiedy pokazujemy im w aparatach, jak wyszły na zdjęciach. W kolejce do okienka oprócz nich czekają dzieci i starcy. Nie ma mężczyzn w średnim wieku. Niektóre trochę się jednak wstydzą. Doktor Khan mówi, że najczęstsze schorzenia tutejszych kobiet to infekcje narządów rozrodczych. Nie używają podpasek, bo w wioskowych sklepikach nie można ich kupić, a jeśli już są, to bardzo drogie. I jeśli uda im się je kupić, to sprzedawca ukradkiem pakuje je gdzieś pod ladą w czarną torbę, żeby nikt nie widział. Duża część kobiet w ogóle nie wie, że zamiast starych szmat powinny używać podpasek higienicznych.

Plaga polio
Prawdziwą plagą wiosek jest polio. Przed chorobą chroni szczepionka podana w okresie niemowlęcym, jednak rząd Biharu jej nie zapewnia. Częściowo szczepienia dofinansowuje WHO, ale nie starcza dla wszystkich. Polio (inaczej też: choroba Heinego-Medina) atakuje u dzieci rdzeń kręgowy i powoduje m.in. zanik mięśni kończyn dolnych. Powykrzywiane nogi utrudniają lub całkiem uniemożliwiają chodzenie. Na kolanach i kostkach tworzą się gule, które trzeba rozmasowywać. Sanjay pokazuje matkom, jak naciskać nogę dziecka: - To próba poprawienia jakości życia. Masażem można sprawić, by zniekształcone mięśnie wróciły na właściwe miejsce. Lepszy, ale droższy jest gips, który trzeba często zmieniać.

Na drewnianej ławie siada chłopiec. Sanjay piłuje mu stary gips, tak, by powstała szpara w zgięciu, gdzie stopa łączy się z nogą. W nią wpycha tyle opatrunku (kiedy go brakuje wpycha szmaty), żeby zapełnić otwór i zmienić ułożenie stopy, tak, żeby przypominało kąt prosty. Teraz nadajemy stopie nowy kształt: przez 10 minut Sanjay dociska nogę chłopca od strony uda, ja zginam stopę. Gips trzeba zmieniać co tydzień lub dwa, czasem przez pół roku. Nie ma gwarancji, że chłopiec będzie chodził bez kul. Ale jest szansa, że nogi będą wyglądały normalnie i zniką gule.

Gips zmienialiśmy chłopcu pod koniec lutego. Kilka dni temu Sanjay napisał e-maila, że gips zdjęli i chłopak chodzi bez kul. A więc to możliwe. Napisał też, że odmalowali ściany kliniki, na biało. Zaczął się bardzo gorący okres w Indiach. Temperatura dochodzi do 45 stopni, niedługo zaczną padać deszcze. Ludzie nie wychodzą z cienia, jeśi nie muszą. Dlatego w ostatnią niedzielę przyszło tylko 100 osób. Napisał też, że chce kupić drugi motor. Ma już 20 tys. Rupii, potrzebuje jeszcze 25 tysięcy. - Nie znasz kogoś, kto chciałby nam pomóc?

Biblia ostrzega
Przed lipnymi organizacjami działającymi w Bodhgai ostrzega biblia podróżników - przewodnik Lonely Planet. Sanjay pokazuje dokumenty, na których są odciski jego palców. To zaświadczenie z 2005 roku o rejestracji fundacji "Hope" (w jęz. ang.: nadzieja). Celów jest 14, m.in. edukacja ubogich mieszkańców wiosek i budowa klniki, ale też propagowanie małżeństw międzykastowych i założenie ośrodka medytacji. Dla Sanjaya na razie klinika jest priorytetem. "Klinika" to wielkie słowo, bo chodzi po prostu o dobrze wyposażony budynek, i taki, w którym codziennie będzie co najmniej jeden lekarz. Żeby pacjent nie musiał czekać do niedzieli. Bo może się nie doczekać. Na wybudowanie i wyposażenie potrzeba 10 tys. Euro.

W kafejkach internetowych, restauracjach, sklepikach wiszą ogłoszenia: "Zostań wolontariuszem, oczyść swą duszę! Pomóż ludziom w potrzebie, wpłać pieniądze". I numer konta. - Słuchaj, to prawda, pełno jest oszustów. Do Bodhgai przyjeżdża wielu turystów. Przywożą pieniądze. Ludzie to wykorzystują, zakładaja fałszywe organizacje, a naiwni ludzie uspokajają swoje wyrzuty sumienia i wpłacają kasę. Trzeba być ostrożnym. Fakt, to wszystko z biedy, ale czy to ich tłumaczy? - mówi Kumar.
Ogłoszenie Sanjaya: Pomóż dzieciom chodzić! Twoje pieniądze pilnie potrzebne na: masaże dla dzieci z polio, leki, edukację kobiet, szkolenia z zakresu higieny dla mieszkańców wiosek. Na dole strony numer telefonu Sanjaya, czarno-białe zdjęcia z kliniki w Matharapur, odciski dziecięcych stópek. - Próbujemy się jakoś wyróżnić. Byłaś, widziałaś, co robimy. Chyba nie masz teraz wątpliwości, że nie jesteśmy oszustami? - pyta z wyrzutem.
Mam: – Dlaczego do tej pory nie macie konta bankowego? Dlaczego nie pomaga wam rząd, tak, jak np. w stanie Uttar Pradesh, gdzie po dwóch latach działalności organizacja dostaje pieniądze od rządu? - pytam. Okazuje się, że każdy stan w Indiach ma swoje prawo. W Biharze nikt organizacjom pozarządowym nie pomaga.

Higiena błotna
W wiosce wiele jest upośledzonych dzieci. Wszędzie na świecie wiadomo, że dziecko tuż po urodzeniu powinno krzyczeć - to oznaka zdrowia. Tu także wiedzą o tym matki rodzące w domach. Kiedy dziecko nie płacze, uderzają je w głowę.
– Zabraniam im tego i ciągle tłumaczę, że mogą w ten sposób uszkodzić wrażliwy mózg noworodka - Kumar jest rozdrażniony, kiedy o tym mówi, to zwyczaj, z którym walczy od dawna. Przy porodzie pomagają zwykle matki, babki i sąsiadki. Rzadko którego męża stać na opłacenie doktora. Na ścianach kliniki w Matharapur wiszą tablice informacyjne z zaznaczonymi i opisanymi częściami ciała człowieka, instrukcje, jak zachować higienę.

Jedna z pacjentek kliniki zaprasza nas do siebie. To wielki zaszczyt - wejść do domu Hindusa. Kiedy idziemy do niej przez wioskę, biegnie za nami grupka dzieciaków, którym kupiłyśmy lody od ulicznego sprzedawcy rowerowgo. Mijamy dziecko przy studni. Chłopczyk umazany jest czymś czarnym, szoruje sobie twarz i włosy, tak, jak szamponem. Gdyby nie ten kolor, wyglądałby jak podczas zwykłej hinduskiej toalety ulicznej. - Organizujemy w wioskach szkolenia z zasad zachowania czystości. Ale to na nic, bo kiedy brakuje wody, ludzie i tak myją się piaskiem albo błotem - tłumaczy później Kumar. - Piaskiem od zawsze czyści się tu też blaszane naczynia.



Brak komentarzy: