czwartek, 20 marca 2008

Spotkanie

Nie dość, że ironia, to jeszcze złośliwa. Pojechałam się uduchawiać, oczyszczać, czy też ładować jak to niektórzy określili. Etc. A tu mnisi okazali się zboczeńcami, większość organizacji pozarządowych (nie wszystkie!) działa na zasadach takich samych, jak na całym świecie (czyli piszą podania o granty do różnych międzynarodowych instytucji, a biedni i potrzebujący tyle z tego później widzieli), a Hindusi to mili i ładni ale jednak wąsaci, brudni i wredni kłamcy (nie wszyscy!).

Ojej, no bez przesady. Taka generalizacja. Oczywiście, więcej dobrego niż złego się nam przydarzyło. Ale tym razem nie będziemy się skupiać na ciemnej stronie mocy. Tym razem powiemy wam tylko, co się zdarzyło w drodze powrotnej na lotnisku w Helsinkach. Zdarzenie to tyleż miłe, co ironiczne jest. A lotnisko o tyle mroczne i magiczne, że duże i zimne, i wrażenie się ma, jakby wiatr tam gwizdał, dając przedsmak tego, co nas czekać może poza gmachem lotniska w kraju, w którym ciągle jest zmierzch i z którego pochodzi św. Mikołaj. Ale lotnisko ma za to jeden dobrze zaopatrzony w książki kiosk, w ktorym np. wszystkie pozycje Doris Lessing nabyć można. (O zakupionych pozycjach chyba będzie jeszcze kiedyś mowa).
W każdym razie na tym lotnisku, w drodze powrotnej z mniej lub bardziej udanego uduchawiania się w Indiach, spotykamy pewną Panią. A raczej - dla ścisłości - Pani owa samoistnie przysiada się do naszego stolika w kawiarni. Ta Pani to od pewnego czasu moja guru. Od Niej wiele się zaczęło. Nieco nawiedzona (sama tak o sobie powiedziała, więc się nie obrazi za to określenie), ale bardzo, bardzo mądra kobieta. Ciepła, rozsądna, stanowcza. Od prawie 30 lat pracuje w tym samym medium, i to publicznym. Pani owa (na razie nie zdradzimy personaliów) właśnie wraca ze swojego piątego pobytu w Indiach. Tym razem spędziła dwa tygodnie praktykując f a s t i n g. To taki detox, głodówka, oczyszczenie duszy i ciała, po którym "wyrzuca się wszystkie nieczystości ze środka, widzi się wszystko w sobie i można ze sobą naprawdę gadać". No właśnie, bo podczas fastingu nie można z nikim innym gadać. Siedzi się w zamknięciu, od czasu do czasu spaceruje, a konsumować można tylko wodę. Eksperyment odbywa się pod czujnym okiem nauczyciela medytacji i lekarza. Odniosłyśmy jednak wrażenie, że Pani była nieco blada. Ale bardzo promienna.

Grażyna (tak chciała, by się do niej zwracać, ale z powodu obdarzania jej osoby kultem i z powodu różnicy wieku jednak, jakoś nie mogłam pozbyć się tego "pani") znana jest w Polsce z tego, że w niedzielne noce rozwiązuje emocjonalne problemy znacznej części słuchaczy pewnego radia. Z wykształcenia jest polonistką, więc kiedy mówi, to miód na uszy. Hobbystycznie biega sobie także po rozżarzonych węgielkach, co ma miejsce w polskich gorach, w Szklarskiej Porębie (już pewnie wszyscy wiedzą, o kogo chodzi...). Nie jada mięsa, ćwiczy jogę, ma dwie córki. I męża.

No dobrze. Ten program to program trzeci, audycja nazywa się DOBRONOCKA, a ta Pani to Grażyna Dobroń we własnej osobie. Zawsze myślałam, że ma długie, rude i kręcone włosy, nie wiem dlaczego. A to drobna, filigranowa blondynka jest.
Pani Grażyna nie dość że bardzo umiliła nam oczekiwanie na samolot, to jeszcze uduchowiła i oświeciła nas w ciągu niecałych trzech godzin. Z rękawa sypnęła radami ciocia dobra rada, zapodała adres sklepu w stolicy, w którym można kupić hinduskie kosmetyki naturalne Himalaya (tak, to jest reklama), które właśnie wiozłam w plecaku. W notesie musiałam zapisać też kilka niezawodnych przepisów i adresów stron internetowych... Powiedziała jeszcze coś. Coś, czego tutaj napisać nie mogę. Tak, warto było pojechać do Indii, żeby spotkać na lotnisku tę Panią.


















Zdjęcie bez związku z tekstem. A może i w związku.

Brak komentarzy: