Zestaw zmieścił się bąbelkowej kopercie A4: kilka płyt z muzyką pop (w tym "The confession Tour" Madonny na dwóch krążkach), cztery naszyjniki i cztery bransoletki na nogę (obowiązkowa biżuteria każdej hinduskiej kobiety), kosmetyczka w kolorze magenty [czytaj: madżęty], wisiorek w kształcie serca na niebieskiej wstążce
i elektroniczny zegarek-breloczek w kształcie kwiata. Justyna obiecała dołożyć jeszcze plakat z jakąś blondwłosą gwiazdą płci żeńskiej. Taką, która dobrze będzie wyglądała na ścianie nad łóżkiem chłopaka. Doda...? Tak, ona byłaby, niestety, przykładem tego, co lubimy w Polsce (choć niektórzy uważają ją za feministkę). W pewnych kręgach, oczywiście. Ale nie. Nie, nie, nie. Ona jest taka wyzywająca i na pewno pan Yadav nie pozwoli zawiesić jej na ścianie... Nad łóżkiem Gautama! Tak, właśnie tam. Bo Justyna poleciała dziś do Delhi. Spotka się tam z jego bratem Sanjayem, a potem, za jakiś tydzień, po cudach
w Agrze i po Shiva Cafe w Benares odwiedzi naszą ulubioną rodzinę.
I zamieszka w tym samym pokoju, w którym spałyśmy na drewnianych pryczach, i pozna Baby, która ją zagada i oczaruje, zawstydzi się odrobinę pod bacznym spojrzeniem pani mamy Yadav, rano zje chiapatti i pójdzie z Gautamem zobaczyć drzewo Buddy. Ale jej zazdroszczę.
Gautam otworzy kopertę i wyjmie z niej kilka obiecanych, wydrukowanych (!) fotek. Zobaczy też to zdjęcie. Tak bardzo, bardzo chciał je mieć. A jak się czegoś bardzo, bardzo chce, to się w końcu to dostaje.
PS Och, ale świnia ze mnie: muszę mu odpisać na tego esemesa z maja.
PS 2 Blogerka ze mnie też kiepska, okej, przyznaję. Ale dodanie u Ewy zobowiązuje, więc obiecuję poprawę. A także drobne przeformułowanie tematu. Coming soon!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz