piątek, 6 marca 2009

PINK CHADDIS/RÓŻOWE MAJTKI indyjskich feministek


Bip podesłał link: To będzie szokujące. Umieść to na blogu, choć pewnie już o tym słyszałaś. Tak, czytałam o tym też u Jacka i Natalii. Co takiego stało się w nadmorskim Mangalore? Pewnego dnia, a było to pod koniec stycznia około godziny 16 czasu indyjskiego, samozwańcza policja moralna zaatakowała pub w w centrum miasta Mangalore w stanie Karnataka. 40 ludzi wyrzuciło z pubu kilka dziewczyn narodowości indyjskiej, ciągnąc je za włosy i traktując dość brutalnie. Dwie z nich trafiły do szpitala z poważnymi obrażeniami. Dlaczego i kto je zaatakował? Odpowiadają za to przedstawiciele fanatycznej organizacji religijnej Sri Ram Sene, którego nieformalną bojówką jest właśnie owa policja moralna.
Uważają oni, że kobietom nie wolno samym przesiadywać w pubach. Zdaniem Pramoda Muthalika, szefa organizacji, takie zachowanie zagraża tradycji Indii. Ochrona kobiet przed złem zachodniej kultury jest naszym prawem - uważa Muthalik. Sądzi on też, że Indie nie mogą przyjmować obcej kultury pubowej, która deprawuje społeczeństwo, a już za całkowicie niedopuszczalne uznaje sytuację, w której kobieta samotnie siedzi w miejscu, w którym sprzedaje się alkohol. Taka kobieta jest bezczelna i puszczalska.

Jesteś w parze? Idziesz do ołtarza!
Pramod Muthalik najwyraźniej ma misję ratowania Indii przed moralnie złymi wzorcami reszty świata. Postanowił też bojkotować Dzień Świętego Walentego. Zapowiedział, że jeśli tego dnia spotka parę, która publicznie będzie wyrażała swoje uczucia, siłą zaprowadzi ją do najbliższej świątyni i zmusi do zawarcia małżeństwa. "Bezczelne i puszczalskie" kobiety z siostrzanego do Mangalore miasta Bangalore w odpowiedzi na taką zapowiedź postanowiły wysyłać Muthalikowi różowe, staroświeckie majtki. Nie wiadomo, ile dokładnie majtek dostał, ale przypuszcza się, że mało który współczesny celebryta płci męskiej zebrał tak pokaźną kolekcję różowej damskiej bielizny.
Z powodu swoich przekonań Pramod Muthalik uznany został też za najgorętszego mężczyznę lutego. I też jest na okładce VOGUE'a! Co prawda wykonanej przez niejakiego Manisha, ale zawsze.



Różowe majtki protestują
W Bangalore powstał też ruch PINK CHADDI (chaddi to majtki w jęz. hindi). Zajrzyjcie koniecznie na ich stronę!
Oj, będzie się działo. Na 7 i 8 marca aktywistki i aktywiści z PINK CHADDI planują różne akcje: będą rozdawać plakaty nawołujące do reagowania na przemoc wobec kobiet, zbierać podpisy pod petycją do władz stanu Karnataka. Odbedą się też indyjskie manify przed głównym gmachem policji w Bangalore, a także w innych miastach. A wieczorem performance i koncerty.


To wszystko byłoby może nawet trochę zabawne, gdyby nie fakt, że ataki na kobiety w indyjskich pubach i klubach powtarzają się. Ten jeden incydent w Mangalore paradoksalnie wywołał lawinę innych w Bangalore. A Bangalore to prężnie rozwijający się ośrodek ekonomiczny i przemysłowy, czyli światła metropolia. To trzecie co do liczby ludności indyjskie miasto (5,5 mln mieszkańców) i drugie po Bombaju miasto z największą liczbą ludzi potrafiących czytać i pisać. I największe w Indiach skupisko przemysłu IT, instytutów badawczych i szkół. Bardzo jestem ciekawa co tam się w ten weekend wydarzy.
Tymczasem do zobaczenia w niedzielę pod PKiN.

niedziela, 1 marca 2009

WATER finally in Poland/Film WATER w Polsce!



Wszystko zacznie się 23 marca. Codziennie przez tydzień o godz. 18.30 w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Gdańsku, Bydgoszczy, Szczecinie, Wrocławiu, Łodzi i Zabrzu w Multikinach do obejrzenia będą filmy indyjskie. I to nie tylko produkcje bollywoodzkie. Niestety całej trylogii Deepy Mehty nie zobaczymy, ale za to festiwal rozpocznie pokaz Water. Poruszająca historia 8-letniej dziewczynki, której mąż umiera, więc trafia ona do aśramu dla wdów. Za muzykę do filmu odpowiedzialny jest ten sam człowiek, który właśnie zgarnął 2 statuetki za muzykę do Slumdoga. Czyli genialny A. R. Rahman. Oto próbka jego koncertowych umiejętności:



A tu jest repertuar festiwalu.

sobota, 28 lutego 2009

Freida: Indian Woody's starr/Freida: Indyjska gwiazda Woody'ego

Chyba nie przepadam za Woody'm Allenem. A to, co większość krytyków i widzów uznaje za jego geniusz, wydaje mi się zwykłym narcyzmem i neurotyzmem mistrza. Tak, napisałam mistrza, bo jednak lubię czasem jego błyskotliwe riposty. Choć wystarczy obejrzeć dwa filmy, żeby przy kolejnych wiedzieć, w których momentach filmu i jakie mniej więcej kwestie padną. Wiadomo też, że Woody ma swoje osobiste kryteria doboru aktorek do filmów. I nie chodzi wcale o kompetencje, doświadczenie i umiejętności aktorskie. Pewnie dlatego właśnie w jego kolejnym filmie główną rolę zagra Freida Pinto, odtwórczyni roli Latiki w Slumdog. Milioner z ulicy. Woody'emu wcale się nie dziwię. Freida też mi się podoba.

Nowa indyjska wersja Scarlett Johansson ma 24 lata i zanim trafiła do filmu, pracowała jako modelka. Nie pochodzi, jak większość dzieciaków grających w filmie, ze slumsów Dharavi w Bombaju, ale zna je bardzo dobrze, bo jako dziecko bawiła się z rówieśnikami stamtąd pochodzącymi. W dzisiejszej GW mówi m.in. o tym, że Dharavi wcale nie jest miejscem niebezpiecznym, gdzie ktokolwiek z zewnątrz będzie oszukany, napadniędy i pobity. Kiedy tam byłam w marcu zeszłego roku, też miałam wrażenie, że jest tam raczej małomiasteczkowo. Ludzie siedzą na ulicach (czyli szerokich na mniej niż 1 metr alejkach), gadają, plotą koszyki, piją herbatę, uśmiechają się do białych. Co prawda, towarzyszył nam wtedy przemiły Indus, w dodatku muzułmanin, co mogło mieć wpływ na to, jak nas traktowali mieszkańcy. Zdecydowanie jednak w filmie mocno przesadzona jest scena, w której muzułmanie napadają na wyznawców hinduizmu z Dharavi. Nie mam pewności, że tak się nie zdarza, ale myślę, że takie obrazy tylko niepotrzebnie podjudzają, zamiast wyjaśniać, piętnować lub godzić strony konfliktu. Nie wiem, czy ten film jest znowu taką bajką. Jest tam wiele motywów, które mogą szokować białego człowieka. Nie dziwi więc fakt, że Indie oburzają się na Doyle'a, że pokazał tę ciemną stronę. Ale też prawdą jest, że żebrzące dzieci pracują dla gangsterów, a ci, żeby dzieci lepiej zarabiały, oślepiają je. Prawdą jest, że turysta to ktoś, kogo się po prostu oszukuje. W szokujący też sposób traktuje Freidę mafioso. Jakkolwiek podbite oko i szramy na twarzy to nic specjalnie charakterystycznego dla Indii, to uniwersalne objawy przemocy domowej. Ale nawet ze szramami gwiazda i tak wygląda oszałamiająco.

I mimo, że Freida nie ma nic wspólnego z prezydentem Obamą, dostąpiła zaszczytu tak wielkiego, jak jego żona Michelle. W świecie fashionistów jest nim pojawienie się na okładce biblijnego Vogue'a. Indyjską okładkę wydania marcowego miesięcznika zdobi mocno i mrocznie umalowana Freida ubrana w czarną sukienkę ze złotymi akcentami z wiosennej kolekcji Louisa Vuittona.

W innym stylu pokazuje ją marcowy MAXIM - indyjska wersja magazynu dla dużych chłopców. Tu postawiono na naturę - Freida jest bez makijażu lub tylko z delikatnym, a jeśli ma na sobie ubrania, to jest to za duży sweter.

A jeśli już przy tematach mody jesteśmy, to słyszeliście tę szokującą wiadomość? Editrix, moja idolka i niedościgniony raczej wzór naczelnej odchodzi! W NY zastanawiają się, kto ją zastąpi. Hmm, może zaaplikuję?

Fot. www.ndtvmovies.com

poniedziałek, 23 lutego 2009

Fire. The Banned movie/ Fire. Film zabroniony



Tak, tak, Slumdog is da King, szacunek, wiadomo. Ale pomówmy o czymś innym, bardziej kobiecym. Zainspirowana przez Chihiro, zarwałam noc i obejrzałam film Fire. Ta muzyka... hipnotyzująca. Film w całości jest na youtube. Poniżej zamieściłam akurat tę część ze względu na scenę z pierwszym pocałunkiem, oraz tę zmysłową, w której Radha natłuszcza włosy Sity. Bo niewiele jest chyba tak przyjemnych rzeczy dla kobiety, jak być głaskaną po włosach. Moja przyjaciółka z lat dziecinnych uwielbiała, gdy ją czesałam. Ja, osobiście nie przepadam za byciem przez kogokolwiek czesaną, ale to dlatego, że moje włosy są niesfornie splątane i niesubordynowane i nie poddają się nikomu, poza mną. Ale głaskanie po włosach - jak najbardziej tak.



Film Fire wywołał w 1996 roku prawdziwie ogniste reakcje. Podobnie jak w roku 2004, kiedy do indyjskich kin wszedł film Girlfriend. Organizacje religijne paliły plakaty reklamujące film, a przedstawiciele prawicowej partii hinduistycznej Shiv Sena demolowali kina w Bombaju i Delhi. Film o dwóch dobrze sytuowanych, kochających się kobietach nie spodobał sie też feministkom hinduskim, które uznały go za pornograficzny i nakręcony wyłącznie dla przyjemności heteroseksualnych widzów płci męskiej.
Ale wróćmy do ognia. Nie wiem, jak długo Fire gościł na ekranach indyjskich kin, ale wiem, że zdjęto go z powodu protestów tradycjonalistów. Wzbudzenie kontrowersji i sprowokowanie do dyskusji było w każdym razie celem reżyserki, Deepy Mehty. By prowokacja była bardziej czytelna, nazwała lesbijskie bohaterki imionami hinduskich bogiń - Radha i Sita. Film Fire jest pierwszą częścią szeroko dyskutowanej trylogii, na którą składa się jeszcze Earth z 1998 roku - historia podziału Indii z 1947 roku opowiadana przez młodą dziewczynę, oraz Water z 2005 roku, opowiadający o aśramie dla wdów w Varanasi. Traktowanie wdów to też ciągle śliski temat w Indiach. Mogą wyjść za mąż za brata męża, dokonać SATI, czyli spłonąć razem z ciałem zmarłego męża, albo pół-żyć w aśramie. Ekstremiści hinduistyczni nie chcieli dopuścić do zrealizowania filmu i grozili Deepie Mehcie, więc zdjęcia nie odbywały się w Varanasi, gdzie w rzeczywistości mieści się taki aśram dla wdów, ale na Sri Lance.

I jeszcze wywiad z reżyserką:


Teraz Deepa Mehta pracuje razem z Salamanem Rushdim nad ekranizacją jego książki Dzieci północy.

czwartek, 19 lutego 2009

Uderzyła go!/How could she slap him?!

Proszę państwa, to historia prawdziwa. Zdarzyła się w reality show o nazwie DADA GIRL WAR ZONE, produkowanym przez Bindass TV, słynącą z różnych ciekawych show. W programie chodzi, oczywiście o wygranie dużych pieniędzy. Ale zanim to nastąpi, uczestnicy są, delikatnie mówiąc, źle traktowani. Nie, nie, nie torturowani, ale poziom okrucieństwa - głównie słownego - jest wysoki. Kobiecą liderką jest tu postać niezwykle barwna, co jednak, niestety, nie oznacza, że odzwierciedla ona cechy przeciętnej hinduskiej kobiety. Bo demoniczna Esha pochodzi z rodziny milionerów. Najlepiej opisuje ją jej ulubione powiedzenie: I'm hot, you're not. Najwyraźniej nie lubi mężczyzn o brzydkich twarzach i tych źle ubranych. Nie przepuści okazji, by posiadaczowi cienkiego portfela i kiepskiego gustu, niezdrowej cery i krzywych zębów powiedzieć wprost o tym za jakiego wieśniaka go uważa. A największą przyjemność sprawia jej dawanie w twarz brzydkim mężczyznom. Cóż, niektórzy oddają.



A poniżej komentarz jednego z przedstawicieli męskiej części społeczeństwa hinduskiego. Znamienny chyba.

And here you have a comment put by one of viewers of this video:

She so deserved to be slapped. Being a professional actress on TV she should know better than to hit a guest on a show, especially if there was no previous script for it. The reaction was completely instinctual also. Two people hitting one another is not even considered legal, it was self defense if anything. As for the male host pushing him to the ground and still hitting him, and having like 20 other people surround him, that's assault folks. At least in my country...

piątek, 13 lutego 2009

Attack on Indian tourist sector/Uderzenie w indyjski przemysł turystyczny


Ten film dostępny jest na stronie mumbaidaily.com, choć najnowszy nie jest. Mówi m.in. o tym, że w listopadowych atakach na Bombaj Pakistanowi chodziło też o osłabienie indyjskiej gospodarki, a konkretnie branży turystycznej, przez zmniejszenie liczby turystów odwiedzających kraj. Ale mnie to wcale nie odstrasza.

Drink carefully this weekend/Pijcie uważnie

Szalony weekend czas zacząć. Ale bądźcie rozważni. W każdej dziedzinie. Nie przesadzajcie ze słowem dużo. Kolega, wychodząc dziś z redakcji, życzył nam dużo seksu. A pani doktor g. stwierdziła, że mam dużo pęcherzyków.
- Co?! To znaczy, że co?!
- Niech się pani nie denerwuje. To znaczy, że dużo jajeczek czeka na zapłodnienie.
No nic, lecę. Także, uważajcie.
I Evu, uważaj w Indiach na te ich podróbki.

Mumbai

czwartek, 12 lutego 2009

Al from Colcatta/Al zaczynał w Kalkucie

Dla „takiego sympatycznego Hiszpana” - jak go określiły panie w Sanepidzie, w podziękowaniu za urocze śniadanie, i żeby mu się dobrze po Afryce (i nie tylko) jeździło, taka piosenka, którą śpiewa Al Bowlly.



Teraz wiem, że to Al. A tak się składa, że to moja ulubiona piosenka z filmu „Amelia”. Zainteresowałam się więc bardziej Alem i okazało się, że jest w połowie Libańczykiem, w połowie Grekiem, urodzonym w Mozambiku, wychowanym w Johanesburgu w Afryce Południowej. Karierę jazzmana zaczynał i rozwijał skrzydła w – uwaga, uwaga – Indiach, a dokładniej w Kalkucie. A było to w latach 20. Potem nastał wielki kryzys roku 1929, oraz kryzys w jego życiu. Radził sobie w Londynie jako uliczny grajek całkiem nieźle, ale właśnie się zakochał. Podczas nocy poślubnej przyłapał świeżą żonę w łóżku z innym facetem. Rozwiódł się po dwóch tygodniach.

Potem było lepiej – Ameryka, sukcesy, Glenn Miller Orchestra. Wszystko dzięki miękkiemu, melodyjnemu głosowi. Nim zarabiał, zdobywał popularność i sympatie. Ale wtedy Alowi w gardle zrobiło się coś, co po angielsku nazywa się „wart” (kurzajka? polip?), co spowodowało, że stracił głos całkowicie. Odzyskał go co prawda po roku w wyniku operacji. Ale już nigdy nie brzmiał tak dobrze, jak przed zabiegiem. Straszne. Wyobrażacie sobie? Na przykład ci, którzy piszą - że nagle tracicie w wypadku ręce. Albo palce stają się bezwładne. Kiedyś oglądałam film (nie pamiętam tytułu, ani czyj był) o świetnej pisarce, która mając około 60 lat zaczęła pisać powieść życia. Wspominała, opisywała, aż tu nagle dopadł ją Alzheimer. Zapominała słów, nie była w stanie sklecić jednego zdania, złościła się na bezradnego męża, który nie wiedział, co chciała napisać, powiedzieć... Pamiętam, że płakałam na tym filmie, a to naprawdę zdarza mi się rzadko.

Ale Al. Śmierci mógł uniknąć. Tego dnia, 17 kwietnia 1941 roku, dał koncert High Wycombe pod Londynem. Znajomi namawiali go, by został tam na noc, ale All koniecznie chiał do Londynu. Wrócił ostatnim pociągiem. Położył się. A zaraz potem zginął od bomby, która eksplodowała przed jego bramą.

Podobno All często płakał na swoich koncertach. Zdarzało mu się, że odchodził od mikrofonu na kilka sekund i ocierał łzy. Nieważne, że sprawiał, że publiczność płakała. On mógł sprawić, że sam płakał – mawiał jego przyjaciel, wydawca i kompozytor Ray Noble.
Wzruszyła mnie ta historia.

środa, 11 lutego 2009

E-mail from India

hi aga how are you which day you are come here i am so happy.
i am waitting to you plz come here hurry up i am so miss you. plz come



To tak w walentynkowych klimatach. Mignon. Autor tego listu ma 17 lat.

My BLUEberry night/Nie dla zakochanych

Dla tej jednej sceny warto zobaczyć "My Blueberry night". Nie oglądajcie tego filmu poniżej, jeśli nie chcecie poznać zakończenia!



I jeszcze warto go obejrzeć dla wątku z policjantem. I dla muzyki. I dla słodkiej Norah Jones. Ale w ogóle to Wong Kar-Wai się starzeje. Albo dojrzewa. Ci, co nie mają znajomych, ani zaproszeń na pokazy przedpremierowe będą mogli go zobaczyć dopiero w sobotę, czyli w walentynki. Ale odradzam go zakochanym, zwłaszcza nieszczęśliwie. Bo jest o drodze, decyzjach i pisaniu listów. O tym, co się staje: życie się staje.

No, to jeszcze muzyka:

poniedziałek, 9 lutego 2009

Bad news from India/Polska daleko za Indiami



No dobrze. Teraz będzie merytorycznie i z linkami. Przeczytałam jakiś czas temu w Rzeczpospolitej, że aż 17 procent kobiet w Delhi korzystało z usług męskich prostytutek.
Złe wieści mam też dla tradycjonalistów i tych, którym Indie kojarzyły się tylko z klasyczną kamasutrą. Otóż konfiguracji jest więcej. Nie ma też już tabu homoseksualizmu, o braku monogamii mówi się otwarcie, a związki pozamałżeńskie może nie stały się normą społeczną, ale – wydawałoby się – nie dziwią już pruderyjnych Hindusów. Ci przynajmniej mówią o seksualności otwarcie.


Shohini Ghosh, profesor i kierownik Centrum Badań nad Komunikowaniem Masowym na Uniwersytecie Jamia Millia Islamia w Delhi popełnił w magazynie India Today artykuł na temat zachowań seksualnych Hindusów. Wspierał się anonimowym badaniem przeprowadzonym pod koniec ub. r. w 11 dużych miastach Indii. Od kilku lat AC Nielsen na zlecenie tego tygodnika przeprowadza takie badanie raz w roku w różnych częściach Indii. Ciekawe byłoby je wszystkie zestawić i zaobserwować zmiany w osatnich latach (może zrobię taką analizę w wolnej chwili?). I cóż się okazało? Na przykład, że trzech na pięciu spośród pytanych mężczyzn i jedna na pięć kobiet całkowicie akceptują pornografię. Do tej pory uważano tę dziedzinę seksualnego biznesu za leżącą w kręgu zainteresowań typowo męskich. Tymczasem 21 procent kobiet nie widzi nic złego w oglądaniu pornografii, a wśród nich aż 45 procent przyznaje, że pornografia zainspirowała je do bycia bardziej twórczymi w sferze seksualnej.

Radykalne feministki hinduskie zwalczają pornografię, tłumacząc to tym, że przyczynia się ona do zwiększenia liczby gwałtów. Ukuły hasło: Pornography is the theory and rape is the practice. Nic nowego (dla nas w tej części Europy), prawda? Ale najwyraźniej hinduskie kobiety tego potrzebują, bo aż jedna (!) spośród 25 pytanych przyznała, że wzięła udział w filmie pornograficznym. Co prawda takim raczej amatorskim, na domowy użytek, niż dystrybuowanym gdzieś w nielegalnych, objazdowych kinach pornograficznych. Ale zawsze.

Wśród facetów 16 procent mówi o swoich homoseksualnych preferencjach. Do bycia lesbijką przyznało się tylko 6 procent kobiet. Ale za to 16 procent spośród wszystkich badanych wyznało, że homoseksualne doświadczenia miało w swoim życiu przynajmniej raz. Jeden na pięciu Hindusów i jedna na dziesięć kobiet twierdzi, że akceptuje homoseksualizm.
To bardzo interesujące wyniki, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w Indiach wciąż obowiązuje słynny paragraf 377, pochodzący jeszcze z czasów kolonialnych (dokładniej z 1860 roku; pisałam już o nim przy okazji Gay/Les/Trans Firendly), który uznaje homoseksualizm za przestępstwo karane karą więzienia do lat 10, stwierdzając, że

Indian society strongly disapproves of homosexuality and the disapproval is strong enough to justify it being treated as a criminal offence even where consenting adults indulge in it in private.

Jaki dysonans poznawczy odczuwać muszą ci zwykli, ankietowani ludzie? I co mają z nim zrobić skoro tak chętnie przyznają się do swoich preferencji? Łamią przecież prawo.
Otóż są tacy, którzy o nich dbają. W 2001 roku pozarządowa organizacja Naz Foundation zajmująca się chorymi na HIV/AIDS, złożyła petycję do Sądu Najwyższego w Delhi, domagając się usunięcia tego paragrafu. Petycję jednak oprotestowało Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i różne tradycjonalistyczne ugrupowania, wierzące, że kara więzienia za homoseksualne zachowania właśnie chroni przed AIDS, i stoi na straży tradycyjnych wartości i kultury indyjskiej. Rząd odwołujący się do kolonialnego prawa, które ma pielęgnować historię Indii?! Co za ironia i hipokryzja. Everything is possible in India.

Pocieszająca jest dla mnie konkluzja profesora Ghosha. Życzy on sobie, by kategorię badań nad seksualnością Hindusów rozszerzyć o pojęcie gender, i włączyć do niej transgender.* Tylko wtedy dobrze zrozumiemy zachowania społeczne. Świat nie dzieli się na rodzaj męski i żeński, a nasze ciała są tylko powłoką dla płci i seksualności. Najlepszym chyba podsumowaniem tego wywodu są przytoczone przez Ghosha słowa amerykańskiej antropolożki medycyny i feministaki - Carol Vance. Carol bardzo nie lubiła antypornograficznego feminizmu, popularnego w latach 80. m.in. w Nowym Jorku, bo uważała, że wszelka cenzura w sferze seksu i purytanizm i tak w końcu obrócą się przeciwko kobietom. No więc profesor cytuje na koniec jej słynne zdanie: Najważniejszy organ człowieka leży pomiędzy uszami.

A czy w naszym pięknym kraju stosuje się kategorię gender do badania seksualnych zachowań Polaków? Nie wydaje mi się. Ale za to docierają do nas czasem takie budujące raporty z badań przeprowadzanych przez różne firmy farmaceutyczne, ewentualnie z tych powtarzanych co 4 lata przez profesora Izdebskiego. Nagłówki krzyczą: Seksualne życie Polaków kwitnie!. No i jest tam o tym, że np. 87 proc. mężczyzn w wieku około 27 lat onanizuje się przed komputerem, że zdradzamy na Śląsku częściej niż w Wielkopolsce, o technikach, pozycjach i ile razy i z iloma partnerkami w ciągu życia. Właśnie! Raporty pisane są zawsze z punktu widzenia mężczyzny: z iloma partnerkami. Wszystko w ujęciu M+K, po bożemu. A może polskie instytuty badawcze nie mają odpowiednich narzędzi do tak skomplikowanej kategorii, jaką jest gender? Ciekawe, kiedy Indie nas wyprzedzą.

* A jeśli klikniecie w ten odnośnik do tekstu w India Today (pod słowem "artykuł"), to zobaczycie jeden jedyny komentarz czytelnika, na samym dole, pod tekstem. Złe wieści, złe.

Fot. Za India Today

niedziela, 8 lutego 2009

I love women/Kocham kobiety

Zrobiłyśmy comin out. Nie dało się inaczej po dwóch godzinach analizowania depresji i samobójczych prób Sylvii Plath w "Szklanym kloszu" i w jej prawdziwym życiu oraz dwóch kolejnych godzinach spędzonych na roztrząsaniu lęków Witkacego. Wnioski z wcześniejszych zajęć na temat projektu ustawy o prawie małżeńskim też nie były budujące. Jakby tego było mało, moje lektury na najbliższy tydzień to "Czarne słońce" Julii Kristevej i "Czego chcą kobiety" Eriki Jong. Będę się starała nie wpaść w rozpacz. Może pomoże mi w tym "Przystupa" Grażyny Plebanek oraz "Penelopiada" Margaret Atwood.

Coming out był konieczny. Odbywał się w iście genderowej scenerii: w plugawym baraku na tyłach reprezentacyjnej ulicy. Pawilon miał wystrój marokański albo tunezyjski, w każdym razie arabski raczej niż, niestety, indyjski. Przy stoliku obok siedział transwestyta albo transeksualista. Miał perukę z kruczoczarnych włosów oraz czerwoną, muślinową sukienkę z falbanami przy dekolcie. Nie był piękny jak u Almodovara. Wcale nie był piękny. Ale to mu nie przeszkadzało od czasu do czasu całować się z grubą, blondwłosą dziewczyną. Właściwie to nie wiadomo do końca, czy dziewczyną, w każdym razie twarz miała kobiecą. Głaskał ją też po rękach.

Coming out dotyczył m.in.: małej biseksualistki, lesbijki, poganki i czarownicy, zakochanej doktorantki z miasta na P., pracownicy francuskiego koncernu z branży bardzo francuskiej, świeżej polonistki zafascynowanej naczelnym polskim piszącym gejem oraz roztańczonej fanki Ameryki Południowej. Mój społeczny coming out siostry uznały za mocny.

Uwielbiam kobiety! Wszystkie jesteśmy takie niesamowite. Wszystkie mamy swoje bardzo, ale to bardzo podobne problemy, takie same obawy, marzenia, konstrukcje myślowe. Rozumiemy się bez słów. Mamy podobne oczekiwania, te same rzeczy są dla nas ważne. Każda ma swoje historie. I wszystkie mamy te same pieprzone histerie.

Precz z samcami!



PS Wrażliwi i nieletni czytelnicy tego bloga wybaczcie, proszę, że stał się on ostatnio nieco prowincjonalnym może zapisem relacji z weekendowych ekscesów. Wrócę niebawem do erotyki. To znaczy chciałam powiedzieć: do merytoryki, oczywiście. Będzie o Indiach, będą linki, nazwiska, dziwne znaczki i daty i w ogóle będzie - jak zawsze - pasjonująco.

niedziela, 1 lutego 2009

Let's party/Impreza

Klub nocny. Sala o powierzchni około 50 metrów kwadratowych, wypełniona tak, że by dojść do baru w drugim końcu, trzeba się nieźle przeciskać. Na sali około 100 osób. Spośród nich połowę stanowią ciemne, czarnowłose dziewczyny w czoli i chłopcy w koszulkach z nadrukiem OM z lekko pofalowanymi kędziorkami. Bileterem w klubie jest niziutki student (wąsy) informatyki z Hyderabadu. DJ zapodaje rytmy bolly/tolly/kolly (nie wiem, czym się różnią, nie pytajcie), na parkiecie trwa szaleństwo: brzęczą bransoletki dziewczyn, hinduscy chłopcy w charakterystyczny sposób podrygują, trzymając jedną rękę gdzieś w okolicach pępka, a drugą kreślą w górze kółka. Zainteresowanie swymi ekspresyjnymi ruchami wzbudza pewien długowłosy muzyk, który w innym znanym klubie często grywa na dziwnym instrumencie, co się cithara chyba nazywa. Hindi miesza się z angielskim, papierosy z fajką wodną, piwo z wódką.

To wcale nie jest opis modnego klubu w Bombaju, do którego przychodzą turyści i pracujący tu biali. Tak się bawi nasza polska stolica w sobotnią noc. Dawno nie widziałam tak radosnego parkietu.


Bardzo śmieszą mnie te ich teledyski. Zadowolone i roześmiane gęby Sikkhów wywołują we mnie pewien dziwny stan błogości. O tych filmowych, w których występuje zawsze i obowiązkowo Shahrukh Khan nawet nie wspomnę, bo nie dość, że wcale mnie spojrzenie Shahrukha nie urzeka, to poziom kiczu jest tam tak wysoki, że przekracza moje progi tolerancji. Tak, jak na przykład tu:

piątek, 30 stycznia 2009

Four men and bed/Czterech mężczyzn i kanapa

I had a dream yesterday..

Dziś nad ranem śniło mi się, że z mojego mieszkania ktoś wynosi moją kanapę. Białą, miękką, obitą pluszową tkaniną w kawowo-białą kratkę. Ja leżałam na tej kanapie – to była pierwsza perspektywa. Niosło ją/mnie czterech mężczyzn.
Druga perspektywa była inna. Mocniejsza. Stałam przy schodach i obserwowałam jak drzwi od mieszkania otwierają się powoli, a potem tyłem wychodzi człowiek, za nim wynurza się bok kanapy, potem dwaj mężczyźni trzymający kanapę za środek, i czwarty. Widzę, co się dzieje, że to kanapa, wiem, że moja (chociaż wcale takiej nie mam!), więc krzyczę: zostawcie, to moje, dlaczego to robicie, o co chodzi. A oni nic. Nie reagują, nie słyszą mnie?! Jakby mnie w ogóle tam nie było. Rzucam się na nich i chcę wyrwać kanapę, przecież nie będę miała na czym spać! Ale to nic nie daje, mój opór jest dla nich najwyraźniej zerowy.

Ach, ważna rzecz – panowie ci są Hindusami! Reprezentują wąsaty typ hinduskiej klasy średniej w koszuli w kratkę, podrabianych dżinsach, trzymających się w pasie umiejscowionym wysoko ponad klasycznym miejscem, w którym mężczyzna europejski nosi pasek, i w sportowych butach. W końcu zmęczeni stawiają kanapę na korytarzu. Siadam na niej, dalej nie pójdą, basta! Ale oni po chwili ją podnoszą i idą dalej. Mnie najwyraźniej nie ma... Wnoszą ją do jakiejś kanciapki za rogiem korytarza (w rzeczywistości nie ma na mojej klatce żadnego takiego korytarza; jest inny na półpiętrze, słabo oświetlony, nigdy się tam nie zapuszczam). Pokój jest mały, zadymiony, na podobnej kanapie siedzą kobiety, palą papierosy i piją herbatę w szklankach na spodeczkach. Przez przeszklone, półotwarte drzwi widać stół, na nim talerz z ciastem, jakieś czekolady. W rogu gra telewizor. Znam to pomieszczenie. Kurczę, co to za miejsce? Obserwuję, jak Hindusi stawiają kanapę w wolnym rogu. Jeden z nich macha ze zrezygnowaniem ręką: A tam, nic z tego. On i pozostali prawie natychmiast padają zmęczeni na tę kanapę. Zapalają papierosy, nic nie mówią. Widzę to wszystko, i zaczynam płakać. Czuję złość – dlaczego oni mi zabrali tę kanapę? Nagle, widzę, że w pokoju siedzi też ona, ta pisarka (nie mogę podać nazwiska, bo jest podobno bardzo drażliwa na tym punkcie)! Absurdalna myśl przychodzi mi do głowy: dlaczego nie dałam na okładkę najnowszego numeru gazety jej zdjęcia?! Przecież ona m u s i się tam pojawić! I wtedy się budzę, z płaczem.
I nie wiem, dlaczego płaczę. Pamiętam, że kanapa i że ten pokój, że pisarka, nie kumam, zasypiam. Jest siódma.

Redakcja interpretuje sen - niezmiennie i jak zawsze niezawodnie - w jednym duchu: Może to znaczy, że zmienisz partnera? A może ktoś chce, żebyś spała na jego kanapie? Wyrzuć to łóżko! Przez nie tylko łzy! A może to ona (ta pisarka) w ten sposób mówi ci, że powinnaś jednak dać jej zdjęcie na okładkę, co? Bo jak nie, to kłopoty łóżkowe normalnie.

No aż sprawdzam!
snimy.pl: Ktoś będzie o tobie plotkował.
sennik-online.net: Spokojna starość.
dreammoods.com:
- To dream that you are searching for a bed, suggests that you are having difficulties acknowledging your intimate self. You may be feeling inhibited in expressing your sexuality. Alternatively, it may also mean that you are looking for domestic security and happiness.

- To dream that you are floating or lifting up into the air from your bed, suggests that you are feeling helpless and disconnected from those around you. Your ideas may be alienating people. You might need to tone down your personality a bit.

***

Wieczorem dzwonię do mamy. Jest od kilku dni w szpitalu. Opowiada przejęta:
Dziś rano płakałam. Nie mogłam się ruszyć, bo nogi mi się trzęsły, były jak z waty. Zmarła sąsiadka na łóżku obok. Czterech lekarzy próbowało ją ratować. Męczyli się, reanimowali, krzyczeli, starali. A tam, nic z tego! W końcu wzięli we czterech to łóżko i ją wywieźli. Jakoś o siódmej rano to było.

Rozumiem teraz. Ta kanciapa to przecież pokój pielęgniarek na Oddziale Kardiologii w Bielańskim. Chodziłam do nich tyle razy, np. po gorącą wodę na herbatę z plastikowego czajnika, który we śnie stał tam, gdzie zawsze. Zawsze tam mają ciasto. I te czekolady, co im pacjenci wkładają do kieszeni fartuchów.

Nie wiem, jak to skomentować. Znajoma ma tak, że jak bliska jej osoba ma napisać esemesa, to ona bierze do ręki telefon i czeka, aż esemes przyjdzie. I wie dokładnie, od kogo i kiedy. Ale ta wiedza trwa jakieś 3 sekundy przed tym jak esemes przyjdzie. Podobno koty podbiegają do mających zadzwonić telefonów. Moja Niuńka tak nie ma, ma wręcz przeciwnie. Kiedy dzwoni, ucieka na szafę. Schodzi po chwili i kiedy rozmawiam przez telefon stacjonarny, z zazdrości gryzie kabel, a kiedy przez komórkę – gryzie moje nogi.
Ale wracając do snu i do komentarza – może tak: Myślcie o tym, co wam się śni. Jako racjonalistce zawsze wydawało mi się, że myślenie o na pozór absurdalnych, niepowiązanych ani ze sobą ani z z rzeczywistością abstrakcyjnych snach do niczego nie prowadzi. Ale teraz to już nie wiem.


A to zwierzenie pozwoliłam sobie tu umieścić – jak się może domyślacie – ze względu na tych czterech Hindusów. Na zdjęciu zrobionym przez Edka (no dobra, dobra, i ze strony Edka pożyczonym. Ale tylko po to, żeby ten świat był lepszy.) jest trzech hinduskich lekarzy. Z czwartym jechałyśmy na drugim motorze my.

środa, 28 stycznia 2009

Pensons a l'avenir/Let's think of the future



I znowu nic o Indiach nie będzie. Chociaż pewnie gdybym się zaparła i gdyby było trochę wcześniej, to bym pewnie znalazła, że w składzie grupy, z którą śpiewa Cali (Bruno Caliciuri), jest ktoś, kto ma hinduskie korzenie, albo odbywał oczyszczającą podróż po Indiach, albo lubi curry. Ale nie chce mi się. Chcę za to powiedzieć tak:
Myślcie o przyszłości, planujcie. Miejcie marzenia, i realizujcie je. Nie poddawajcie się w obliczu trudności i racjonalizujcie. Ot, taki dydaktyzm z dobrego serca, hehe.
Ach, a propos marzeń i planów: kończą mi się powoli (jak widać) zdjęcia, więc muszę jechać zrobić nowe. Zacznę prawdopowodobnie w Punie. Niektórzy uznają to miasto za raj, o jakim spokojnie marzyć mogliby bohaterowie Michela Thomasa, lepiej znanego jako Houellebecq. Ale, że się Indiami nie interesowali, to nie wiedzieli, co się dzieje w Punie. Ja też jeszcze nie wiem, ale znajomy, który przeprowadził się tam właśnie z Kalkuty, relacjonuje na bieżąco swoje postępujące zaangażowanie w życie aśramu. Ja też się wkrótce zaangażuję.
नमस्ते

piątek, 23 stycznia 2009

Spring time/Wiosna

Benares

Dziś rano pod moim blokiem pojawiła się znajoma pani kwiaciarka. Ta sama, która w październiku sprzedawała gruszki i holenderskie truskawki. Dziś sprzedawała tulipany. Żółte, różowe, białe, czerwone. Prawdziwe. Wiosna przyszła w tym roku 23 stycznia.


Mumbai

wtorek, 20 stycznia 2009

Temptation/Kuszenie

Dziś jest 20 stycznia. Do końca lutego zostało 40 dni. I 40 nocy. Czas na kuszenie.
Co może się w tym czasie wydarzyć? Co?! Coś? Cokolwiek...

I nie chodzi mi wcale o film pt. "40 dni i 40 nocy". Choć może wcale nie byłoby tak znowu głupio wcielić w życie postanowienie głównego bohatera tego (podobno marnego, ale śmiesznego) filmu. Kuszenie to kuszenie. Uleganie lub trwanie. Wygrywanie lub przegrywanie. Ze sobą.

Różni ludzie doszukują się wielu analogii, a nawet podobieństw pomiędzy Buddą a Chrystusem. Niektórzy uważają, że Budda jest wręcz pierwowzorem Chrystusa. Zatrzymajmy się na chwilę, moi mili, i weźmy taki prosty przykład jako materiał do tej krótkiej refleksji: Budda też był kuszony! Co prawda medytował kilka dni dłużej i był trochę starszy - miał wówczas 35 lat, podczas gdy Jezus umartwiał się jako 30-latek właśnie przez 40 dni i 40 nocy. Sidhattha Gotama siedział pod drzewem figowym w Bodhgai przez 49 dni i nocy, zanim stał się Buddą. Wcześniej włóczył się po wioskach i pustyniach, żyjąc w całkowitej ascezie i smutku. Doszedł jednak do wniosku, że zamartwianie się i ascetyczny tryb życia nic nie dają, a osłabiają tylko ciało i umysł. Miał inny pomysł na dojście do jasności. Usiadł pod drzewem i postanowił nie wstawać, aż nie dozna oświecenia. A było 5 wieków przed Chrystusem.

Obaj mieli w sobie niepokój egzystencjalny... Adam Szostkiewicz w POLITYCE z 15 grudnia 2008 roku pisał tak:

Gautama jest kuszony, by wstał spod rozłożystego figowca i przerwał medytację. Mara, indyjski szatan, bombarduje go złymi wieściami, podsuwa erotyczne wizje, napuszcza żywioły przyrody. Mara żąda dowodów, że Gautama nie jest szarlatanem, że nie szuka tylko rozgłosu. Lecz tak jak Jezus na pustyni, Gautama nie ulega kusicielowi. A świadczy za nim Ziemia, której Gautama dotknął dłonią atakowany przez Marę. – Ja jestem jego świadkiem – odzywa się Ziemia głosem gromu. Uderzająco podobną scenę znajdujemy w Ewangelii: – Tyś jest mój Syn umiłowany – odzywa się niebo na widok Jezusa wychodzącego z Jordanu, gdzie przyjął chrzest od Jana.


Ciekawe, kim będę za 40 dni i nocy.
Czy coś/ktoś zagrzmi? A jeśli tak, to będzie miał powód do grzmienia?

Nie, nie, no co wy! Wcale nie uważam się za kolejne wcielenie któregoś ze wspomnianych tu bohaterów. Otóż za 40 dni i nocy, jak wspomniałam, będzie koniec lutego. Koniec lutego to: koniec zimnego łóżka, koniec samotnych pryszniców i śniadań, koniec kupowania jednego kotleta sojowego (zamiast dwóch), koniec wysokich rachunków za telefon, koniec nocnych pobudek na dźwięk przychodzącego esemesa, koniec miauczenia kota słyszącego otwierające się drzwi od windy na korytarzu, koniec legalnej marihuany, koniec kontraktu, koniec kryzysu.


Drzewo Buddy w Bodhgai, a jakże. Fot. www.wikipedia.pl

Empowerment of Women/Siła kobiet

Jawaharlal Nehru pierwszy premier Indii, około 50 lat temu powiedział:

You can tell the condition of a nation by looking at the condition of its women.



Dziś w Indiach:
* Każdego roku rodzi się 15 milionów dziewczynek.
Spośród nich tylko 25 procent dożywa 15 lat.

* Ponad 88 procent kobiet w ciąży jest niedożywiona.


* Kobiety pracują dłużej i ciężej niż mężczyźni.


* Kobiety w wioskach i z niższych kast jedzą jako ostatnie, nawet jeśli są w ciąży.


* Dziewczynki rzadziej posyłane są do szkoły niż chłopcy.

Źródło.

środa, 14 stycznia 2009

Bollywood in Hollywood

4 Złote Globy dla filmu "Slumdog. Milioner z ulicy".
To podobno "piękna, magiczna, wzruszająca historia. Prawdziwa historia." Polska premiera 27 lutego. Nie mogę się doczekać.


Danny Boyle, reżyser mówi o przeznaczeniu:

wtorek, 13 stycznia 2009

Do you see any differences?/Znajdź szczegóły różniące zdjęcia




***

Zdjęcia zrobiłam w następujących po sobie sekundach. Tym samym aparatem, z tymi samymi ustawieniami. Tylko w drugim przypadku nie zadziałała lampa. Hmmm. Twierdzę, że, na drugim zdjęciu Ona otworzyła oczy.

Zastanawiałam się nad zamieszczeniem tu tego zdjęcia. Przecież to tylko światło, prawda? Po prostu inaczej pada na powieki Matki Teresy. Podświetlając te wypukłości powoduje, że kiedy porównamy z pierwszym zdjęciem, wydaje się nam, że oczy są otwarte. Ale umieszczam. I czekam na racjonalistów, racjonalizatorów, trzeźwych i trzeźwo myślących. Logicznych (mężczyzn?), którzy wierzą nie temu, co widzą, ale dowodom.
Pomijając wszystkie uczucia związane z szacunkiem i podziwem, muszę przyznać, że po prostu Ją lubię. Nawet wbrew temu co uważał 10 lat temu pewien Niemiec-racjonalista. A raczej może dzięki temu jeszcze bardziej. Może też dlatego, że też jej Agnez było? W prezencie urodzinowym dostałam tę
książkę. OK, przyznaję, lektura jeszcze przede mną. Ale wiem na przykład, że kiedy żyła, siostry miały pewien zwyczaj: pod wysuwaną tabliczkę obok nazwy domu Motherhouse przy wejściu do zakonu przy A. J. C. Bose Road numer 54 wkładały informacje, czy Matka jest w domu. Jeśli była, zostawiały kartkę z napisem in, jesli nie - out. Zgadniecie, co jest napisane teraz? Brawo. Teraz jest in.
Powiem wprost: ja się tam czułam mistycznie. Siedzałam i patrzyłam jak zahipnotyzowana na jej grób, trochę drżałam pewnie. Nie, nie modliłam się, nie wiedziałam wtedy jak. Było błogo, dziwnie, ciepło, dobrze i bezpiecznie. Tym bardziej dziwnie, że za ścianą umierali ludzie. Opowiadam czasem o tym mistycznym przeżyciu ludziom, a oni na mnie wtedy dziwnie patrzą. "Taaak? Przeszłaś duchową przemianę? Oo. To ciekawe!" Whatever.
Tak było, naprawdę, Ona ciągle jest IN.

PS Przyrzekam, nic nie robiłam z tymi zdjęciami w Photoshopie.