Thar
New Delhi
Jaisalmer
sobota, 26 kwietnia 2008
Wielka dziękóvka.
Tereski
niedziela, 13 kwietnia 2008
Przeczytajcie, a pożałujecie.
Wszyscy pytają: NO I JAK BYŁO?! Trochę już zapomniałam ostatnio jak to jest być poirytowanym, ale właśnie tak się wtedy czuję. Nie wiem, doprawdy, co wam powiedzieć, drodzy znajomi, ciociu Teresko, Izo, Julio, Robercie. To chyba nie to, że nie mam nic do powiedzenia, raczej (a może?!). Ani też nie jest to egoizm, nie, nie, wcale nie jest tak, że chcę moje Indie zatrzymać tylko dla siebie. Nieprawda. Niektórym daję w odpowiedzi adres tego bloga. Jasne, że nie ma tu wszystkiego. I nigdy nie będzie. Bo po prostu pewne rzeczy absolutnie nie mogą się tu znaleźć. Wcale nie dowiecie się z tej strony, że. I nie przeczytacie tu o tym, jak. Ani nie opowiem wam o.
Nic a nic nie powiem o prostytutkach i ich dzieciach z dzielnicy czerwonych latarni, z którymi zaprzyjaźniłam się w Kalkucie. I o tym, że w dziwny sposób zniknęły z mojej memory card wszystkie zdjęcia, na których były te urocze panie. I nie dowiecie się niczego o ich opiekunie, w którym każdy, bez względu na płeć, zakochuje się już po dwóch minutach rozmowy. Nie będzie nic o jego rodzicach, którzy bardzo chcieli poznać białą. Ani o tym, jak dzięki niemu płakałam.
Nie liczcie na to, że wytłumaczę wam system kastowy, i że opowiem ile jest kast w obrębie każdej z czterech kast podstawowych.
Nie opowiem także o ekofeminizmie i o prof. Vandanie Shivie, czołowej przedstawicielce hinduskich feministek. Ani o tym, że będąc w Delhi na konferencji była tak uprzejma i znalazla dla mnie godzinkę na kawę, i co z tego miało wyniknąć. Nie dowiecie się też, co napisali nie przepadający za nią przedstawiciele Indii płci męskiej, kiedy na pewnym forum internetowym zapytałam, jak się z nią skontaktować.
Nie powiem też, co się wydarzyło, kiedy siedziałam lekko zahipnotyzowana przy grobie Matki Teresy. I nie dowiecie się, co zobaczyłam (już w Polsce) na dwóch zdjęciach przedstawiających jej figurę, zrobionych w dwóch, następujących po sobie sekundach.
Nie zdradzę też nic na temat tego, co mi przepowiedział future teller w Jodhpurze i o tym, że mam mu wysłać mejla jak już się sprawdzi. I pod żadnym pozorem nie powiem, nie! choćbyście mnie przypalali niedopałkami papierosów albo zdzierali paznokcie u nóg, nie powiem, jakie było jego pierwsze i ostatnie zdanie.
Nie pokażę wam też zdjęcia dokumentującego, jak wyglądała przez kilka dni moja lewa stopa.
No i nie powiem też, ile to wszystko kosztowało.
Nie. Nie, okej?!!
I nie pytajcie, błagam, czy te krowy to tam naprawdę po ulicach chodzą, bo oszaleję.
Nie mam już siły.
A jeśli wydaje wam się, że powyższe to jakiś pseudouduchowiony bełkot, to prawdopodobnie tak jest.
CDN. W bardziej optymistycznym duchu, miejmy nadzieję.
sobota, 5 kwietnia 2008
środa, 2 kwietnia 2008
Sati
Fort Mehrangarh, Jodhpur (Rajasthan).
Imponujący. Dostępu do ogromnej budowli broni siedem bram. Za ostatnią znajduje się kamień z 15 odciskami dłoni wdów po maharadży Man Singhu. W 1843 r. żony popełniły sati, czyli rytualne samobójstwo, podczas pogrzebowej ceremonii spalenia męża na stosie. Sati w sanskrycie oznacza dobra żona. Żony wierzyły, że dzięki samospaleniu ich małżeństwo będzie trwało wiecznie. Zwyczaj jest obecnie tępiony i zakazany, choć praktykowany.
Sati wynikało m.in. z wiary w reinkarnację. Wdowom hinduskim odmawiano wielu praw, a małżeństwo wiązać miało żonę z mężem na zawsze. Jej powtórne zamążpójście uważano za śmiertelny grzech, wprowadzający nieład do przyszłych wcieleń małżonka. Prawo nakazywało więc wdowom (tym, które uparły się żyć) życie w celibacie, golenie głowy i poświęcenie się dobroczynności i trosce o dzieci.
Za namawianie do sati, obiecywanie korzyści majątkowych rodzinie kobiety lub obserwowanie rytuału grozi kara do 7 lat więzienia i grzywna. Są plany by zwiększyć ją do dożywocia. Kobiety w wioskach nadal praktykują rytuał, mimo, że samospalanie zakazane zostało w 1829 roku jeszcze przez władze kolonialne.
wtorek, 1 kwietnia 2008
Tailors/Krawcy
Agra, godz. 23.15. Ulica, przy której mieści się hotel Sai Palace. Chłopcy wciąż szyją.
Jaisalmer, po południu. Na minibazarze przed wejściem do XVI-wiecznego fortu krawcy szyją rajasthańskie lalki. Nigdzie w Indiach nie są one tak kolorowe jak tu.
Jaisalmer, około godz. 17. Paciorki, szkła, srebrne nitki, mandale, słonie i wielblądy. 300 Rupies, only!
New Delhi, przed południem. Na tym chodniku siedziało pod ścianą kilku krawców. Ten był jedynym bezrobotnym. Tak sobie dumnie siedział i czekał.
Jaisalmer, po południu. Na minibazarze przed wejściem do XVI-wiecznego fortu krawcy szyją rajasthańskie lalki. Nigdzie w Indiach nie są one tak kolorowe jak tu.
Jaisalmer, około godz. 17. Paciorki, szkła, srebrne nitki, mandale, słonie i wielblądy. 300 Rupies, only!
New Delhi, przed południem. Na tym chodniku siedziało pod ścianą kilku krawców. Ten był jedynym bezrobotnym. Tak sobie dumnie siedział i czekał.
Subskrybuj:
Posty (Atom)