wtorek, 30 kwietnia 2013

Dni Indyjskie 2013 - Kraków 23-24 maja

Rezerwujcie czas na majówkę indyjską w Krakowie - w tym roku Dni Indyjskie odbędą się w dniach 23-24 maja.


Więcej szczegółów już wkrótce tu: http://dniindyjskie.wordpress.com/.

środa, 27 lutego 2013

MaMa w Kinie Praha/MaMy przejmują kina!



W końcu coś dla matek na Pradze Północ!

W imieniu Fundacji MaMa zapraszam na specjalne pokazy filmowe dla mam z dziećmi. Przed filmami będziemy spotykać się z ciekawymi ludźmi, pedagogami, psychologami, doradcami rodzin, będziemy brać udział w warsztatach samorozwoju i couchingu dla kobiet, poznamy ekologów i podróżników. Do Indii też zapewne pojedziemy.

Nieśmiało choć nieskromnie przyznaję - tak, ja za tym stoję:) I bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się wcielić ten pomysł w życie. Oczywiście bez Kina Praha by się nie udało.

6 marca spotykamy się z konsultantkami Mary Kay, potem oglądamy film "Daję nam rok".

20 marca porozmawiamy z Agnieszką Stein, autorką książki "Dziecko z bliska", o spotkaniu obejrzymy film "Miłość".


Więcej tu: www.kinopraha.pl/wydarzenie/mama-kinie-praha

poniedziałek, 11 lutego 2013

NAZYWAM SIĘ MILIARD/ONE BILLION RISING POLAND



Nie pisałam o tym brutalnym gwałcie w Delhi celowo. Wyziera on z niemal każdej gazety opiniotwórczej, codziennej czy kobiecej. Stał się też impulsem tegorocznej akcji Nazywam się Miliard. Czy tańczenie jest dobrą formą protestu przeciw przemocy wobec kobiet na świecie? Nie wiem. Ale jeśli to ma coś zmienić, niech będzie i tańczenie.

http://www.feminoteka.pl/nazywamsiemiliard/

sobota, 9 lutego 2013

Marek Niedźwiecki w poprzednim wcieleniu był Hindusem


http://www.marekniedzwiecki.pl/bdcf984b91a31c981a6f71b8961bec3e,entry.html

A jego książkę "Nie wierzę w życie pozaradiowe" przeczytałam wczoraj w godzinę. Ciekawa.



Szkoda tylko, że otworzył się tylko trochę. I że tak mało w niej o życiu osobistym - a to takie przecież interesujące.

czwartek, 13 grudnia 2012

Tribute to Ravi Shankar.



Mówi się, że dzięki niemu muzyka indyjska przestała być skostniała. Jednocześnie udało mu się pozostać wiernym tradycji. Muzyka Raviego Shankara rozbrzmiewa w Indiach wszędzie - na targach, ulicach, przed świątyniami, w domach. Hipnotyzujące brzmienie instrumentu a angielskiej nazwie citar (w tłumaczeniu nie będzie to jednak chyba merytoryczny odpowiednik cytry) przypomina mi leniwe śniadania i przedpołudnia spędzane w knajpie z widokiem na morze na plaży w Palolem na Goa. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam go świadomie - w słuchawkach z indyjskiego ipoda, które podał mi przyjaciel, mówiąc: "Posłuchaj, zamknij na chwilę oczy, potem popatrz na wodę, you will love it". Transcendencja. Ale bez egzaltacji.



Ravi Shankar zmarł w środę nad ranem w San Diego w USA. Miał 92 lata.
Ma dwie utalentowane córki - Anoushka Shankar i Norah Jones to znane artystki.

czwartek, 29 listopada 2012

My little India in Paris

Miło jest kupić prawdziwą herbatę kardamonową.
Nasycić się zapachem szafranu, dotykać buteleczek z olejem kokosowym i henną.



Na wyciągnięcie ręki są płyty i filmy w nieziemsko wysokiej cenie jak na pirackie kopie indyjskie - po 1 Euro.



My little India in Paris:) Czegóż chcieć więcej? La Chapelle, life is good, odlatuję:)

niedziela, 28 października 2012

Indian Job/Tydzień kina indyjskiego i robota w Indiach



Wielkie święto dla fanów kina bollywood i nie tylko! Ciekawa filmowa impreza szykuje się w kinie Kultura w Warszawie w dniach 5-10 listopada: Tydzień Kina Indyjskiego. 100-lecie kina w Indiach. Na razie nie ma programu, ale więcej informacji znajdziecie z pewnością wkrótce na stronie współorganizatora - Stowarzyszenia Filmowców Polskich:
http://www.sfp.org.pl/aktualnosc,pl,1e4349251b9b5ac.html

A poza tym zostałam współpracowniczką indyjskiego magazynu dla nastolatków. Tym, którzy wiedzą, czym się zajmowałam zawodowo przez ostatnie 4 lata nie muszę wyjaśniać, że to idealna robota, prawda?:) A poważnie mówiąc to bardzo, bardzo się cieszę i mam nadzieję, że współpraca będzie się rozwijała.

środa, 26 września 2012

Nowe Kontynenty/Traveling-writing monopoly



Polecam drugi numer magazynu "Kontynenty". To nowy magazyn o podróżach wydawany przez Agorę. Swoją drogą szkoda, że większość dobrych magazynów jest w jedynym ręku - przejrzałam, zachwyciłam się i zaczęłam szukać stopki, a kiedy zobaczyłam, że to Agora, to pomyślałam: kurczę, znowu oni. Ale ci oni mają ludzi, pomysły i pieniądze. Trudno, nie szkodzi. Ale ponieważ to Agora, to piszą tam dziennikarze z nią związani - Wojciech Jagielski, Lidia Ostałowska, Krzysztof Varga, Krzysztof Miller. I to oczywiście jest zaleta, ale ich można czytać niemal wszędzie, oni wydają też książki, trochę zawłaszczając rynek. Ale na szczęście jest też Paulina Wilk opowiadająca poetycko o bogatych i biednych i w sposób sobie właściwy hipnotyzująca czytelnika.

O niezwykłych, muzycznych wyprawach m.in. do Indii pisze też znakomicie Maria Pomianowska - dyrektor artystyczna Warszawskiego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur.

Wiele smaków literackich w tym magazynie jest. Mój ulubiony to jednak ten Masłowskiej. Fragment jej nowej powieści, która ukaże się w październiku, sprawia, że nie mogę się tej książki doczekać. Masłowska pisze tu jak podróżniczka, a szyk w zdaniach jest poprawny, składnia jak z podręcznika jęz. polskiego. Zmęczyła mnie na początku ta "zwykłość", bo oczekiwałam fajerwerków w postaci języka zasłyszanego, ulicznego i siarczystego, a tu proszę - taka dorosłość trochę. Ale czyta się doskonale.

piątek, 3 sierpnia 2012

Abida Parveen/W kontraście do artysty z poprzedniej notki


Odkrycie miesiąca: Abida Parveen. Bardzo popularna w Indiach pieśniarka. Zahipnotyzowała mnie. Słyszę w jej muzyce... Albo nie, najpierw zróbcie takie ćwiczenie, a sami zobaczycie, co usłyszycie. Usiądźcie wygodnie i zamknijcie oczy. Przypomnijcie sobie, kiedy było wam dobrze, spokojnie, bezpiecznie. Poczujcie powiew ciepłego wiatru.



I?!

Ja właśnie słyszę w muzyce tej pakistańskiej królowej sufickich poematów spokój i wyciszenie. Trochę jak po pływaniu, bieganiu albo innej aktywności fizycznej. Mięśnie przyjemnie drgają. Kiedy zamknę oczy, widzę kobiety idące o świcie plażą w Goa. Niosą na ramionach gałęzie wyrzucone przez przypływ oceanu. Po plaży biegają bezpańskie psy, wbiegają na chwile do wody, piją łapczywie i uciekają, bawiąc się z falami. Słońce dopiero wstaje, dalej na plaży biali turyści ćwiczą jogę, pomiędzy nimi pełza po mokrym piasku na oko roczne niemowlę. Jest spokojnie i tak jak powinno być.
Widzę też zielone liście palm - jeśli odwrócę głowę w przeciwną stronę do oceanu. Soczyste i mięsiste. Dają cienia tyle, ile trzeba. Tyle, żeby zmieściły się w nim czekające na klientów sprzedawczynie biżuterii. Ręce mają obwieszone bransoletkami, dzwonią przy każdym ruchu. Czekają na nowych turystów, bo wiedzą, że ani ci od jogi, ani ja nie skusimy się na ich kolorowe paciorki.
A kiedy - będąc na tej plaży - zamknę oczy, czuję wiatr, który osusza mokre od bryzy ramiona. Odległe wydają się problemy sercowe, mieszkaniowe, finansowe, a nawet egzystencjalne. Jest jakoś dobrze.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Polak śpiewa indyjskie piosenki/Indian song by Polish singer

Niech ktoś zabroni mu śpiewać! Denerwujący głos, irytująca persona, sztuczny sposób bycia. Myśli, że śpiewa tak, jak w Indiach, ale troszkę mu nie wychodzi. Popularyzuje i przybliża indyjskie dźwięki, śpiewając w hindi, urdu czy bengali (nie poznaję szczerze mówiąc, ciekawe, czy on sam rozróżnia języki). Zamiast prawdziwego brzmienia przywołującego wspomnienie lepkiego od kurzu, rozedrganego powietrza Indii mamy połączenie folku, zakopiańskich skrzypek i nadającej popowy ton perkusji.

Protestuję, bo tego nie powinno się robić muzyce indyjskiej. Indie w wykonaniu Michała Rudasia, warszawiaka z Piaseczna, laureata "Szansy na Sukces" i twarzy innych programów, w których jedni śpiewają piosenki, a inni ich oceniają, wcale mnie nie pociągają. O jego tekstach piosenek śpiewanych w języku polskim na melodie indyjskie nie chcę się tu w ogóle wypowiadać. Wybaczy pan, panie Michale. Może zmienię zdanie, kiedy zobaczę pana 14 sierpnia na żywo na koncercie w
Art Parku?
Ale na razie wybaczam panu to wszystko, bo wkłada pan serce w to, co pan robi, bo brał pan udział w nagraniach Masala Sound System. I kocha pan Indie. I pana piosenki zapewne wkrótce staną się przebojami (o ile jeszcze nie są - podobno niektóre już są) za sprawą płyty "Shuruwath". Muzykę oceńcie sami: www.michalrudas.pl

Wiele też o artyście mówi jego sesja zdjęciowa. Ulubione atrybuty to ciemne okulary (ok, Indusi przyswajający zachodnie wzorce bardzo je lubią), koszulki z wielkimi dekoltami, lekki zarost (jeszcze bez wąsów) i wystające ze spodni majtki. Dominujące kolory to czerń i biel. I jeszcze uwodzicielsko przekrzywiona głowa i uśmiech, który w zamyśle fotografa zapewne miał kobiety zwalać z nóg.


W sumie właściwie to nie wiem, czy się wybiorę na ten koncert.

piątek, 1 czerwca 2012

O Indiach Wilk piszę w nowej Zadrze/Gandhi for manager



Dedykacja Pauliny Wilk zmobilizowała mnie do pracy. W jubileuszowej Zadrze nr 50-51 (www.efka.org.pl) przeczytać można moją recenzję jej "Lalek w ogniu". Ciągle polecam tę książkę, zwłaszcza że właśnie dostała nominację do nagrody literackiej Nike.

Zestawienie z "Antymacierzyństwem" nie jest przypadkowe, choć trochę jest, bo to wydanie "Czasu Kultury" akurat miałam pod ręką, dlatego posłużyło jako stoper dla zamykającej się okładki. Antymacierzyństwo jest u mnie teraz bardzo na czasie, co nie znaczy, że złą matką się staję - mam nadzieję. Ale na pewno inną jestem już kobietą. Dojrzalszą? Bardziej odpowiedzialną? Spokojniejszą? Kiedy uspokaja się nieco zachwyt nad potomkiem, do głosu dochodzi ego kobiece, które na nowo domaga się samookreślenia. Niektóre moje koleżanki robią kursy coachingowe, piszą biznesplany, zmieniają zawód, spełniają się kulinarnie, robią biżuterię z filcu albo piszą blogi macierzyńskie. I to jest zdrowe i twórcze. I ja bym tak chciała. Niestety, moja kreatywność nadal ogranicza się do ekranu komputera. I może to jest błąd. Jest na szczęście biblioteka na dole.


Tę książkę podczytuję - bo do tego zachęca jej poszatkowana forma. Opowieść o niektórych mrocznych aspektach przeszłości charyzmatycznego Hindusa czyta się łatwo, bo i czasem wielkie myśli małego, chudego Hindusa podane są tu w sposób dość irytująco spłycony. O ile sceptyczna jestem wobec wszelkich publikacji w stylu jak uzdrowić swoje życie w 10 krokach, to ta książka stanowi wyjątek. Prócz oczywistej dla mnie zalety, mianowicie takiej, że Indie ma w tle, to jest jeszcze zabawna. Uprzedzam jednak, że nie każdy ten humor dostrzeże. Subtelne traktowanie rzeczywistości przez Gandhiego widać w obfitych cytatach ze skromnego i pokornego przywódcy duchowego narodu indyjskiego. Lubię takie cytaty.

Źródłem siły nie są możliwości. Jest ona owocem niezłomnej woli.
Kto ciągle mówi o swych niedostatkach, zwielokrotnia je.
Przyczyna większości nieporozumień między ludźmi tkwi w podejrzliwości, a jej powodem jest z reguły lęk.

Otwierają one każdy z rozdziałów, wśród których są np. te poświęcone prawdzie, odnajdywaniu siebie samego, empatii w kontaktach z innymi, umiejętności słuchania i milczenia i inteligencji emocjonalnej. Czytając tę książkę ma się wrażenie, że to wszystko są przecież oczywiste prawdy - żeby nie powiedzieć banały. Ale jest też kilka momentów zaskakujących, np. te dotyczące życia seksualnego Gandhiego w związku z żoną Kasturbą, z którą został ożeniony gdy miał lat 13.

Można do tej książki zajrzeć, ale nie należy spodziewać się, że lektura powie nam jak tu żyć. I że potem będzie sprawniej, jak u Szymborskiej:

SĄ TACY, KTÓRZY
Są tacy, którzy sprawniej wykonują życie,
Mają w sobie i wokół siebie porządek.
Na wszystko sposób i słuszną odpowiedź.

Odgadują od razu kto kogo, kto z kim,
w jakim celu, którędy,
Przybijają pieczątki do jednych prawd,
wrzucają do niszczarek fakty niepotrzebne,
a osoby nieznane
do z góry przeznaczonych im segregatorów.

Myślą tyle, co warto,
ani chwilę dłużej,
bo za tą chwilą czai się wątpliwość.

A kiedy z bytu dostaną zwolnienie,
opuszczają placówkę
wskazanymi drzwiami.

Czasami im zazdroszczę
- na szczęście to mija.


"Gandhi dla menadżerów", Jorg Zittlau, Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2005

niedziela, 13 maja 2012

Indian Words of Wisdom/Bibliotekarki są najlepsze

W Bibliotece Jagiellońskiej przyjemnie się śpi. Jest chłodno, panie szatniarki są miłe, poruszają się delikatnie i bezszelestnie i cicho mówią. Zaglądną do wózka, pobujają, jak zajdzie potrzeba, przyłożą palec do ust w geście "ciii! tu dziecko śpi!". A mama spokojnie będzie mogła realizować swe naukowe zapędy. Mój wykład podczas Dni Indyjskich spodobał się chyba, bo już wkrótce jego tekst będzie do przeczytania na stronie Centrum Studiów Polska-Azja. Indolodzy i orientaliści to publika wymagająca - szczegóły warto zawsze dopracować, należy też być odpornym na miażdżącą krytykę. Indolodzy mają na szczęście poczucie humoru - w końcu Indiami się przecież interesują i nieobce są im ich absurdy. Jeśli mówimy o absurdach to chciałabym tu przytoczyć kilka przysłów indyjskich z książki "Mądrości z palmowego liścia" (Wiedza Powszechna, Warszawa 1959). Niektóre z nich są dla mnie jeśli nie dziwne to mało jasne. Gdyby ktoś zechciał mi rozjaśnić ich sens, to bardzo proszę:

* Nie zaczynaj dnia od picia octu.

* Niezadowolenie jest podstawą szczęścia.

* Co zawiniły wrony, gdy ryż pożrą gęsi?

* Za kimże gonisz, o serce? Czy nie wiesz, że umiłowany w twej własnej przebywa głębi?

* Tam wybuch, a tu słychać.

* Lepiej, żeby dziecko umarło, niż dobre obyczaje.

* Bije córkę, żeby zranić zięcia.

* Zatrute potrawy,
ząb dziurawy,
i złego ministra:
precz! I spokój.

* Nie ucz starca, jak jeść banany.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Dni Indyjskie w Krakowie/My lecture on Indian Days in Cracow

Zapraszam na Dni Indyjskie w Krakowie od 25 do 28 kwietnia. W programie wiele ciekawych wystąpień (m.in. na temat trzeciej płci w Indiach, historii prostytucji i surogacji), spotkanie z Krzysztofem Renikiem - korespondentem Polskiego Radia w New Delhi, pokazy indyjskich filmów reklamowych, joga i tańce oraz zapewne wielu obywateli Indii o ciemnej karnacji i czarnych oczach. Bardzo się cieszę też osobiście, bo tam będę i w piątek będę mówiła o konsekwencjach posagu w życiu kobiet indyjskich. Więcej: www.dniindyjskie.wordpress.com

piątek, 17 lutego 2012

Attachement parenting in India/Razem z dzieckiem

Odkąd jestem matką, uważnie obserwuję inne matki. Wspominam różne poznane kiedyś i te, które znam dziś. Myślę też o tych, które spotkałam w Indiach. Były poważne, stateczne - jak Savita z Delhi, u której mieszkałyśmy przez dwa dni. Savita miała swój sklep w ekskluzywnym centrum handlowym przy stacji metra Rithala. Sklep nie byle jaki - z drogą, dobrej jakości garderobą. Savita zatrudniała dwóch sprzedawców - młodych chłopaków, miała też swojego kierowcę. Dzień, w którym pojechałyśmy do Sawity był naszym pierwszym dniem w Delhi. To był ciężki dzień aklimatyzacji, kiedy po nocy w przerażająco zimnym pokoju hotelowym ze szczurami, do którego dotarłyśmy o 4 nad ranem wprost z lotniska, chodziłyśmy po targu z ubraniami w poszukiwaniu ciepłych kurtek, bo nie sądziłyśmy, że w Delhi może być tak zimno. Pierwszy dzień był głośny i dźwięczał wszechobecnymi, denerwującymi klaksonami, oślepiał ostrym słońcem i pachniał dymem i spalenizną dobiegającą z ulicznych smażalni. Ten dzień wydał się lepszy dopiero po południu, kiedy spotkałyśmy się Sanjayem, z którym umówiłam się jeszcze z Polski. Był obiad w modnej wśród trawelersów kawiarni na dachu, pierwsza nauka jedzenia palcami, pierwszy chrupiący naan, rozczarowanie nad dziurą w podłodze i gumowym wężem do spłukiwania w toalecie, pamiątkowe zdjęcie z panoramą Old Delhi w tle. Potem długa jazda metrem i szukanie adresu Sawity wśród pierwszej całkowicie czarnej nocy. Tam, gdzie nie było latarni, ja po prostu nic nie widziałam, a hindusi zgrabnie się poruszali, jakby po swoich utartych, dobrze znanych szlakach. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, Sawita kończyła dzień sprzedaży, musiała rozliczyć kasę, czekałyśmy na nią więc w indyjskim fast foodzie z pizzami, gdzie kilku kelnerów tańczyło wokół nas i śpiewało, by umilić nam konsumpcję. Kilka stolików dalej siedziały matki z małymi dziećmi.
W domu Sawity było chłodno i pachniało stęchlizną. Mieszkała z 20-letnim synem, dla którego - jak poinformowała - szukała żony. Starszy syn studiował w Bangalore, a mąż - chyba wojskowy - pracował gdzieś na prowincji. Syn szukał pracy, Sawita bardzo martwiła się o niego. Jak każda matka o swoje dziecko. I taka banalna puenta tego wpisu jest. Że kobieta-matka ma już inne priorytety niż kobieta.

I jeszcze przypomniało mi się, że w Indiach wszędzie pełno jest małych dzieci. Nie samych oczywiście, ale z matkami. Dziecko jest w Indiach towarzyszem codziennych zajęć matki - tak, jak i kiedyś było wśród prostych ludzi na Zachodzie. Dziecko w chuście na plecach lub pod ramieniem, albo gdzieś obok bawiące się lub biegające w zasięgu wzroku. W naszej kulturze jest teraz taki trend, by dziecko było z matką wszędzie, by było blisko - w sensie fizycznym, a przez to także emocjonalnym. Attachement parenting. Chodzimy więc razem z Polą na jogę, do klubów dla dzieci i mam ale i dla mam z dziećmi. Te drugie różnią się od tych pierwszych tym, że przystosowane są dla matek i to udogodnienia dla nich są najważniejsze, a nie kąciki zabaw i kredki dla dzieci. To oczywiście dlatego, że tylko matki z małymi, jeszcze nie chodzącymi dziećmi mogą sobie pozwolić na spędzanie czasu tak, jak chcą one, czyli np. w lokalu na kawie z innymi matkami małych dzieci, a nie tak, jak chciałyby ich mobilne już dzieci. Jestem jak najbardziej za takim podejściem, w myśl którego dziecko jest dodatkiem do codzienności, a nie przeszkodą. Chodzimy więc razem niemal wszędzie - do kina na specjalne seanse dla mam z dziećmi, galerii (sztuki, nie handlowych), ale też do sklepów, banków i urzędów. Czasem w chuście, częściej - z powodu problemów z moim kręgosłupem - w wózku. Starsze panie czasem załamują ręce, kiedy widzą dziecko w chuście i mówią, że "musi mu być strasznie niewygodnie" i "że się tak męczy". Piękne jest to, że matka z dzieckiem jest w naszym kraju wszędzie przepuszczana, ustępuje się jej i pomaga. Madonna z dzieciątkiem i jej świętość jako archetypiczny pierwowzór dla matki z dzieckiem ma tu zapewne znaczenie.
Podobno w korpopracach miejsca pracy dla młodych mam są specjalnie przystosowane do obecności z dziećmi. Nie słyszałam o takiej firmie, ani nie znam kobiety, która miałaby takie doświadczenia, że pracodawca pozwala, by pod jej biurkiem raczkowało dziecko, lub by mogła siedzieć przy komputerze z dziecięciem przy piersi. Nie wiem też, czy w Indiach w sferze publicznej - w wyższych kastach - dziecko jest tak naturalnym elementem krajobrazu, jak na indyjskiej ulicy. Wiem za to, jak reagują na białe dziecko kelnerzy hinduskiej restauracji na warszawskiej starówce - próbują je zabawić, rozśmieszyć, zainteresować, robią miny, wydają ciekawe dla dziecka (jak sądzą) dźwięki. Bardzo to miłe, Pola od razu jednego bardzo polubiła, smakowała jej też tikka masala i butter naan, i oszalała - tak jak matka - na punkcie mango lassi.


Niemowlę w Agrze


Dzieci z niemowlęciem w Jaisailmerze biegały po wzgórzach miasta. Niektóre sprzedawały biżuterię, inne pozowały tylko do zdjęć - za pieniądze.


Tata w świętym mieście Waranasi


Ta dziewczyna mieszkała na ulicy w Kalkucie ze swoim dzieckiem, braćmi i matką.


Kobiety na targu w mieście Jodhpur


Kobiety z dziećmi w Darjeeling

piątek, 2 grudnia 2011

"Lalki w ogniu" Pauliny Wilk/ Great book about India

Bardzo dobra książka.



Szkoda, że nie umiałam takiej napisać.

I polecam ciekawy blog autorki.
Paulina Wilk to pasjonatka Indii, mądra dziewczyna, pokrewna dusza. Tadam! super - nie jestem sama w mojej miłości! Ale moja miłość do Indii przy jej miłości do tego kraju to jak jeszcze świeży, ale już nieco dogorywający i wymagający rozpalania na nowo romantyczny związek w stosunku do związku dobrze dobranego, w którym partnerzy rozumieją się i wiedzą, że chcą się razem zestarzeć.

piątek, 30 września 2011

Indian Art in PL National Gallery/Nowa Sztuka z Indii


Przebrania, Nandini Valli Muthiah

Bardzo polecam wystawę w warszawskiej Zachęcie "Pokolenie przemiany. Nowa sztuka z Indii". Spodoba się nie tylko tym, którzy byli w Indiach i się nimi zachwycili, ale też tym, którzy są po prostu ciekawi tego, jak tworzą indyjscy artyści. Nie spodziewajcie się jednak przekrojowej wystawy ukazującej trendy we współczesnej sztuce. Trzeba raczej przygotować się na bycie zaskoczonym.

Byliśmy na wernisażu razem z Polą.



Jej też się podobało, ale tylko na początku, kiedy poznała swojego pierwszego hinduskiego kolegę w podobnym do niej wieku. Podobały jej się też przenośne składane stoliki będące jednocześnie tornistrami, z których korzystają hinduskie dzieci ze slumsów.





Mnie podobały się buty. Misternie wyszywane, z koralikami i cekinami. Dużo butów, na każdy dzień inne. Prawie tak, jak w mojej szafie, bo ja kocham buty. Z czego jednak połowa w mojej kolekcji była noszona raz lub najwyżej kilka razy. Ale są i takie, które są już całkiem znoszone, ale jakoś nie mogę ich wyrzucić. Ale Swati Khurana, autorka instalacji "Cykl miesięczny" chciała chyba swoimi butami powiedzieć, że każdego dnia c y k l u kobieta ma ochotę założyć inne buty. Prawda, że tak jest? Bywają takie dni, że żadne buty do niczego nie pasują, że nic z niczym się nie komponuje i nawet jeśli to Manolo albo paryska Marina to i tak wiemy, że dzisiaj nic z tego i że najlepiej byłoby nie wychodzić z domu. O tym, jak indyjskie kobiety znoszą trudne dni, pisałam kilka postów wcześniej. Dotyczyło to jednak głównie kobiet żyjących na wioskach i tych w tradycyjnych rodzinach. Kluczowe dla tej wystawy słowo - przemiana - bardzo dobrze widać właśnie w tej małej instalacji. Buty, które zawisły na ścianie, mimo, że misternie wykonane, co nawiązuje do tradycji, to jednak są w większości na wysokich obcasach, mają sprzączki, paseczki, gumki. Takie buty noszą od niedawna tylko nowoczesne dziewczyny w dużych miastach. Instalacja ta jest tym bardziej znacząca w kontekście przemiany społeczeństwa indyjskiego, że powstała na 50. rocznicę wynalezienia pigułki antykoncepcyjnej. Nie znam osobiście ani jednej kobiety, która głośno mówiłaby o tym, że stosuje pigułkę, ale może to dlatego, że znam głównie kobiety z tradycyjnych rodzin. I w tym właśnie rzecz, że zderzenie tradycji z nowoczesnością nie znajduje płaszczyzny porozumienia. To, co we współczesnych magazynach kolorowych dla kobiet wypisują młode dziennikarki nijak ma się do rzeczywistości kastowego społeczeństwa Indii, w którym zamiast pigułki stosuje się raczej aborcję dziewczęcych płodów po to, by uniknąć w przyszłości problemów z zapewnieniem posagu córce, co jest dla większości rodzin bardzo dużym wydatkiem. Mimo, że prawo zakazuje domagania się posagu od rodziny przyszłej żony, to praktyki takie są powszechne i akceptowalne.





Tytułowe pokolenie przemiany widać na zdjęciach Anaya Manna, który tak właśnie nazwał swój cykl. Sportretował głównie młodych ludzi w ich prywatnych sytuacjach - w domu na łóżku, na dyskotece, imprezie. To całkiem zwykli, niemal "europejscy" młodzi ludzie. Grają na gitarach, mają rewolucyjne plakaty, wiedzą, co się stało w mieście Bhopal. Wcale nie noszą sari ani kurt, nie malują kropek na czołach, nie mają w pokojach ołtarzyków i nie palą kadzidełek - chyba że po to, żeby odstraszyć komary.





Przemiana, która następuje w społeczeństwie Indii, jest zauważalna ale zastanawiając się nad wystawą wcale nie pomyślałabym, że chodzi w niej o to, "by zadowolić zachodniego konsumenta" - jak sądzi Dorota Jarecka z GW. Owszem są wątki, które pokazują, jak nowocześni są mieszkańcy Indii (np. wspomniany tytułowy cykl zdjęć Anaya Manna), ale przede wszystkim prace w Zachęcie pokazują Indie takie, jakie są, nic sobie nie robiąc z ewentualnych oczekiwań odbiorców wystawy. (Chyba od zawsze sztuka niewiele sobie robiła z oczekiwań odbiorców). Przyznam się, że obejrzałam wszystko dwa razy. Dlatego, że pomysł wybrania się na wernisaż z Polą okazał się nie do końca trafiony, bo podczas otwarcia w Zachęcie kłębiły się tłumy ludzi, było gwarno i głośno, błyskały flesze w twarze warszawskich celebrytów, a w dodatku DJ miksował indyjską muzykę, a gawiedź niecierpliwiła się, czekając na zapowiadany poczęstunek egzotycznych dań z Indii. Wszystko to sprawiło, że Pola szybko się zmęczyła i zaczęła marudzić, więc wyszliśmy, rezygnując z części wystawy, z oglądania filmów zwłaszcza. Ale wybrałam się na wystawę ponownie także po to, żeby ją lepiej zrozumieć. I utwierdziłam się w przekonaniu, że nie przemawiają do mnie zbyt mocno wątki historyczno-warszawskie, których jest sporo na wystawie. Dla Indusów to, że miasto zostało zburzone i tyle tragedii się tu wydarzyło jest faktem, którego jako dojrzali artyści goszczący w mieście z taką przeszłością nie mogli pominąć - stąd te nawiązania, stąd ściany z powypisywanymi skojarzeniami spotkanych na ulicy z miastem, co przecież, poza pomysłem, nie ma nic wspólnego ze sztuką indyjską. Stąd być może też różaniec z białych kulek, z których każda ma średnicę około pół metra. Dotarło do mnie też - banał - że Indie ciągle są bardzo różne. Pokuszenie się o ocenę, jakie są Indie, jest samo w sobie karkołomnym przedsięwzięciem, bo przecież każda twarz Indii jest prawdziwa, i jak powiedział kiedyś indyjski ekonomista i laureat nagrody nobla Amartya Sen "trudność w zrozumieniu Indii polega na tym, że jeśli jakaś opinia o tym kraju jest słuszna, to jednocześnie prawdziwe jest również jej zaprzeczenie".
Z jednej strony na wioskach kobiety rodzą dzieci na szmacie rozłożonej na glinianej podłodze w chacie - oglądamy kolejne fazy porodu na zdjęciach z cyklu "Narodziny", fotografki Gaurii Gill, a rodzącej radżastańskiej kobiecie pomaga jedynie inna kobieta, nie ma narzędzi, leków, ani środków czystości - wszystkich atrybutów porodu szpitalnego, jedynie prześcieradła do owinięcia dziecka. Z drugiej - gdzieś w wielkim mieście jest bohaterka filmu Gitanjali Rao "Drukowana tęcza", staruszka mieszkająca z kotem na bardzo wysokim piętrze wieżowca cierpi z powodu samotności. Jej jedyną rozrywką jest przenoszenie się w wyobraźni do lepszych miejsc, kiedy ogląda rysunki na pudełkach od zapałek, które kolekcjonuje i którymi wymienia się z innym samotnym staruszkiem. Historia ta kończy się w bardzo wzruszający sposób. Choćby dla tego filmu (zdobył nagrodę Small Golden Rail w 2006 roku w Cannes) warto wybrać się na wystawę w Zachęcie. Trudno jednak powiedzieć czy akcja tej przepięknie animowanej opowieści dzieje się w Indiach, czy jest to obrazek z życia emigrantów indyjskich w Nowym Jorku lub w Londynie. A jeśli nie możecie przyjść do Zachęty, to koniecznie obejrzyjcie 15-minutowy film tutaj.
A zanim tam klikniecie, obejrzyjcie ten minutowy filmik, o wymownym dla mnie tytule "BLUE".


I jeszcze "Orange". Ani "Blue, ani "Orange" nie zobaczycie w Zachęcie. "Orange" nie został dopuszczony do obiegu przez indyjską cenzurę, ale dostał kilka międzynarodowych nagród. A pytanie "Have you ever been lucky in love?" niech dźwięczy wam w głowach. Hipnotyzujące.

środa, 24 sierpnia 2011

Get off your TV/ Kiniarze z Kalkuty



Przeczytałam w sobotniej Wyborczej, że Andrzej Fidyk został właśnie szefem redakcji dokumentalnej TVP. Zacna i wymagająca to funkcja - tak sądzę, choć telewizję oglądam tylko u rodziny, w hotelowych pokojach albo w różnych poczekalniach, np. u dentysty. Kiedy ostatnio u niego byłam, telewizor odbierał TVN, a pilota nigdzie w poczekalni nie było, zmuszona więc byłam obejrzeć program Sędzia Anna Maria Wesołowska. Czułam się zażenowana, patrząc na nieudolną grę amatorów. Koślawej i sztucznej gry nie usprawiedliwia tłumaczenie, że taka to formuła. Cieszę się, że jednak nadal nie mam telewizora. To już cztery lata - w Polsce, a wcześniej prawie dwa w Paryżu. To zabawne bo kiedy wróciłam do Polski zaprzyjaźniona portugalska gardianka przesyłała mi listy z urzędu skarbowego siódmej dzielnicy, które przychodziły na adres mojego chambre de bonne. Listy przypominające o zapłacie podatku z tytułu posiadania telewizora. Nie posiadałam go, ale za to miała go staruszka, od której wynajmowałam bardzo paryskie mieszkanko. Nie pomógł list, który wysłałam już z Polski, tłumacząc, że nie miałam telewizora, ponaglenia do zapłaty przychodziły nadal. W każdym razie wydaje mi się, że dokument obok dobrego filmu powinien być w telewizji na wysokim poziomie, nowy szef sprosta wyzwaniu, bo redakcji dokumentalnej już kiedyś szefował. O tej roszadzie personalnej (poprzednia szefowa redakcji została teraz zastępcą Fidyka) musiała wiedzieć Graża Torbicka, która postanowiła reżysera wypromować lub może raczej przypomnieć o nim na swoim festiwalu filmowym w Kazimierzu Dolnym.


Fidyk po projekcji filmu spotkał się z publicznością, a spotkanie było nagrywane i miało (ma?) pojawić się w TVP. Dlaczego tu o tym piszę? Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że jeśli być może obejrzycie tę relację, to usłyszycie w tle radosne piski i okrzyki Poli (o ile ich nie wyciszono). Po drugie film, który Fidyk pokazał na festiwalu Dwa Brzegi (reżyser znany jest z dokumentów pokazujących różne dalekie zakątki świata), to Kiniarze z Kalkuty. Kino o kinie, film o robieniu filmu. Fidyk towarzyszył "ekipie filmowej", która jeździ po indyjskich wioskach i pokazuje filmy. W filmie widać oczywiście w pełnej krasie kolory Indii, słychać muzykę. Pola była tymi widokami zachwycona i o g l ą d a ł a film z wielkim zaciekawieniem, machając z radości od czasu do czasu rękami i nogami.


Mniej już chyba podobało jej się na drugim w życiu filmie. Podczas projekcji "Poznasz przystojnego bruneta" w sali gimnastycznej szkoły podstawowej w Zwierzyńcu zaaranżowanej na kino Pola aż dwa razy zrobiła kupę, a potem poszła spać. Woody Allen chyba nie jest jej ulubieńcem. Tak jak i jej mamy. Za to bardzo jestem zadowolona z faktu, że pierwszym filmem, który obejrzała jest film o Indiach właśnie. Sądzę, że będzie jej się podobało tak bardzo jak mnie, kiedy już tam pojedziemy. Kontynuując jednak wątek posiadania telewizora muszę opowiedzieć jedną scenę z filmu Fidyka. Otóż filmowcy przyjeżdżają do wioski, w której nikt nigdy nie widział ani kamery, ani taśmy filmowej, ani w ogóle nie wie o istnieniu kina. Tubylcy oglądają więc z otwartymi szeroko oczami i ustami pierwszy w swoim życiu film - pełen głupich scen przemocy, walk, strzelanin, generalnie film taki, że nawet telewizja polska nie kupiłaby go nawet na wakacje.


Po projekcji szef wioski podziękował ekipie za to, że do nich przyjechała. Poprosił też, żeby filmowcy więcej do nich nie przyjeżdżali z kinem, bo mieszkańcy mają dużo różnych zajęć, a wolnym czasie muszą myśleć nad wieloma sprawami, a kino by im w tym tylko przeszkadzało. Czyż to nie piękna puenta oraz argument dla tych, którzy zastanawiają się nad pozbyciem się telewizora?

piątek, 8 lipca 2011

Amal/Rikszarz



Wzruszająca historia! O człowieku tak dobrym, że mógł niestety istnieć chyba tylko w filmie. A wcześniej w opowiadaniu - debiucie pisarskim a potem filmowym reżysera Richie Mehta (nie jest spokrewniony z Depą Mehtą). "Rikszarz" nie ma nic wspólnego z filmem "Mój przyjaciel rikszarz", o którym pisałam dwa posty wcześniej. Zaskakujące zakończenie, dużo Indii (akcja dzieje się w New Delhi) i złość, którą wywołuje widok podłych i chciwych ludzi spowodowały, że oglądałam film z wypiekami na twarzy i bardzo się zdenerwowałam, kiedy w jednym z kluczowyh momentów zacięła się strona www.iplex.pl, na której film oglądałam. Kontrast pomiędzy dobrem a złem jest w filmie tak widoczny bo zło zestawione jest z niedzisiejszą jakby postacią dobrego Amala - tytułowego rikszarza. Naprawdę polecam. Film sprawia, że - może na chwilę, może na dłużej - udaje się przewartościować znaczenie pięniędzy, przyjaźni i miłości - jakkolwiek banalnie to brzmi.

sobota, 18 czerwca 2011

Best book to fall asleep/Książki do zasypiania

Najlepsze-spóźnione życzenia z okazji Dnia Dziecka. Pola w tym dniu pojechała na wycieczkę do jednej z największych redakcji magazynów dla dzieciaków i nastolatków. Do mojej redakcji. Jeszcze nie skumała, że to raj dla dzieci, i że każdy chciałoby mieć mamę, która robi Scooby-Doo albo Kaczora Donalda. Niech dowodem na to będzie córka redakcyjnej koleżanki, która chwali się w przedszkolu, że jej mama pracuje w ulubionym magazynie. Kiedyś po powrocie do domu zdegustowana powiedziała: "Mamo, a Kasi mama pracuje w takiej gazecie, co się nazywa gazeta. Co to w ogóle za nazwa taka - gazeta?!".
Poli póki co jest wszystko jedno, co jej czytam, zasypia tak samo świetnie przy gazecie jak i przy "Co to znaczy..." Grzegorza Kasdepke (nabytek z ostatnich targów książki - pierwszych, na których Pola była). Ja też zasypiam. Kiedy w ciągu jednej nocy wstaje się kilka razy, to zasypianie staje się potem osią następującego po takiej nocy dnia. Zasypianie w domu, w parku, w samochodzie stojącym w korku. Bardzo staram się jednak nie zasypiać w parku na ławce, kiedy Pola w wózku spokojnie oddycha sobie tlenem znad Wisły i Parku Praskiego, a ja wystawiam moją piegowatą twarz pełną nabytych po ciąży pieprzyków na niebezpieczne promienie słoneczne. Jak wiadomo - na słońcu śpi się najprzyjemniej przecież. Ten półsen, w jakim funkcjonuję za dnia, trochę pokrzyżował mi plany, które zamierzałam realizować na urlopie macierzyńskim. Plany miały związek także z książkami, a te też mnie usypiają. Choć nie zasnęłam przy książce "Reporterzy bez fikcji" Agnieszki Wójcińskiej. To zbiór bardzo inspirujących rozmów z polskimi reporterami i reportażystkami. Hugo-Bader, Ostałowska, Pietkiewicz, Smoleński, Surmiak-Domańska, Tochman, Szejnert. Tak się składa, że ich książki, albo zbiory reportaży m.in. z ich tekstami mam w swojej biblioteczce. Lubię literaturę faktu, bardzo do mnie przemawia głos rzeczywistości.

Ale za to usypiam przy książkach z Indiami w tle. Najpierw zmęczyła mnie "Alchemia pożądania" indyjskiego dziennikarza Taruna J. Tejpala.

Dziwi mnie własna reakcja, bo przecież połączenie pożądania i pisania - bo to są tematy tej książki - zazwyczaj wywołuje zaciekawienie i oddanie się lekturze z wypiekami na policzkach. Być może dlatego, że obecnie pożądanie w moim życiu zastąpione zostało przez wypływanie mleka. Więc zmęczyły mnie opisy scen łóżkowych w tej książce tak, że ją oddałam do biblioteki (którą mam w budynku - to cudowne mieć taką instytucję w bloku!).

A „Aranżowane małżeństwa” złoszczą mnie. Denerwują.

Bo w każdym niemal z 11 opowiadań o kobietach mężczyźni je sobie wybierają, a rodzice kobiet wystawiają je na sprzedaż, prezentując jak konie na targu. Ot choćby w opowiadniu "Zniknięcie" facet pisze z Ameryki do matki:

Ożenię się, jeśli znajdziesz mi cichą, ładną dziewczynę, nie tak obcesową, jak współczesne dziewczęta w Kalkucie i nie przesiąkniętą zachodnimi ideami. Taką, która będzie gotowa zdać się na męża w ważniejszych decyzjach. Powinna być też niegłupia, dobrze by było, gdyby przynajmniej przez rok uczyła się w college'u - wtedy będę mógł ją z dumą zaprezentować znajomym. (...)

Żona znika, a mąż:

Był dobrym mężem. Nikt nie mógł zaprzeczyć. Pozwalał jej mieć swoje zdanie, a nawet ją rozpieszczał. (...) W innej sferze też starał się być uczciwy. W seksie. Żona zawsze mówiła: "Proszę, nie dzisiaj, nie jestem w nastroju". Nie miał jej tego za złe. Była w końcu dobrze wychowaną hinduską dziewczyną. Nie oczekiwał, że będzie się zachowywała jak amerykańskie kobiety na filmach, które czasem oglądał na wideo. Krzyczały, gryzły i robiły rzeczy, na widok których robiło mu się gorąco. Ale jej niechęć wykraczała poza kobiecą skromność. (...) Wieczorem przed zniknięciem zaczęła myć okna, położyła syna spać, czyściła dywaniki, choć on już powiedział "Chodźmy spać". Nie można go więc było winić, że nieraz podnosił głos (jednakże nigdy tak, by obudzić dziecko), chwytał ją za łokieć i ciągnął na łóżko. Tak było ostatniej nocy. Zawsze starał się być delikatny. Nigdy nie pozwolił sobie nawet na lekkiego klapsa, tak jak mężczyźni, których znał. I zawsze przestawał, gdy zaczynała go o to błagać, gdy płakała. Po jakimś czasie nie broniła się już i pozwoliła mu robić, co chciał. Ale to nie było nic nowego. Nic, co miałoby związek ze zniknięciem.

Mąż dostaje potężnego kopa w dupę (którego i tak nie jest w stanie ogarnąć swoim wąskim rozumem), kiedy znajduje pustą puszkę, w której do tej pory żona trzymałą kosztowną biżuterię. Dociera do niego, że żona odeszła kiedy jest już starcem: wtedy dopiero rozumie, jak bardzo musiała go nienawidzić - zrezygnowała z radości macierzyństwa.

I jest jeszcze "Powrót z Indii" Awrahama B. Jehoszuy.

Autor rewelacyjnego "Kochanka", powieści, w której mąż zapewnia własnej żonie kochanka, po to, by ratować swoje małżeństwo, urzeka mnie tą książką o Indiach. To wyjątkowa uczta, zaczytuję się i delektuję, choć czasem też zasypiam. Ale nie dlatego, że to nudna powieść - to zmęczenie, zmęczenie. Bohater o imieniu Benjamin, młody lekarz, pracownik szpitala, jedzie razem z dyrektorem szpitala i jego żoną do Indii, by sprowadzić stamtąd do domu ich chorą córkę. Kontynuując temat małżeństwa taki oto uroczy dialog dyrektorskiej pary przytoczę. Rozmowa toczy się w hotelowym pokoju, słyszy ją Benjamin, małżonkowie myślą, że śpi:
- Kochasz mnie?
Lazar odpowiedział z dziwną stanowczością:
- Nie.
Ona, nie przejmując się, ciągnęła łagodnym i pewnym siebie głosem:
- No to pokochaj.
- Dlaczego? - odparł z udawanym zdziwieniem.
- Bo jestem miła.


"Powrót..." będę czytać nad morzem. Zabieram też dużo innych książek, oraz laptop z wifi. Pomiędzy spacerami po sosnowym lesie i publicznymi karmieniami będziemy pisać i czytać.

wtorek, 10 maja 2011

My barefoot friend/Mój przyjaciel rykszarz na Planet Doc



Obejrzyjcie ten film, jeśli tylko możecie. Projekcja jutro w warszawskiej Kinotece o godz. 15.00 w ramach Festiwalu Planet Doc. To wzruszająca historia Shalima - jednego z 10 tys. rykszarzy, którzy żyją z przewożenia pasażerów po ulicach Kalkuty. Na drugim planie widać trochę mojej ukochanej, zakurzonej, drgającej życiem, głosami i kolorami Kalkuty. Ale nie miasto jest bohaterem filmu, ale marzenie. Shalim chce kupić mechaniczną rykszę, bo dzięki niej zarobi więcej i w końcu będzie go stać na wybudowanie domu. Los okaże się jednak okrutny, a Shalim stanie w obliczu rezygnacji marzeń.



Fot. www.creativeast.com/xe/157