Odkąd jestem matką, uważnie obserwuję inne matki. Wspominam różne poznane kiedyś i te, które znam dziś. Myślę też o tych, które spotkałam w Indiach. Były poważne, stateczne - jak Savita z Delhi, u której mieszkałyśmy przez dwa dni. Savita miała swój sklep w ekskluzywnym centrum handlowym przy stacji metra Rithala. Sklep nie byle jaki - z drogą, dobrej jakości garderobą. Savita zatrudniała dwóch sprzedawców - młodych chłopaków, miała też swojego kierowcę. Dzień, w którym pojechałyśmy do Sawity był naszym pierwszym dniem w Delhi. To był ciężki dzień aklimatyzacji, kiedy po nocy w przerażająco zimnym pokoju hotelowym ze szczurami, do którego dotarłyśmy o 4 nad ranem wprost z lotniska, chodziłyśmy po targu z ubraniami w poszukiwaniu ciepłych kurtek, bo nie sądziłyśmy, że w Delhi może być tak zimno. Pierwszy dzień był głośny i dźwięczał wszechobecnymi, denerwującymi klaksonami, oślepiał ostrym słońcem i pachniał dymem i spalenizną dobiegającą z ulicznych smażalni. Ten dzień wydał się lepszy dopiero po południu, kiedy spotkałyśmy się Sanjayem, z którym umówiłam się jeszcze z Polski. Był obiad w modnej wśród trawelersów kawiarni na dachu, pierwsza nauka jedzenia palcami, pierwszy chrupiący naan, rozczarowanie nad dziurą w podłodze i gumowym wężem do spłukiwania w toalecie, pamiątkowe zdjęcie z panoramą Old Delhi w tle. Potem długa jazda metrem i szukanie adresu Sawity wśród pierwszej całkowicie czarnej nocy. Tam, gdzie nie było latarni, ja po prostu nic nie widziałam, a hindusi zgrabnie się poruszali, jakby po swoich utartych, dobrze znanych szlakach. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, Sawita kończyła dzień sprzedaży, musiała rozliczyć kasę, czekałyśmy na nią więc w indyjskim fast foodzie z pizzami, gdzie kilku kelnerów tańczyło wokół nas i śpiewało, by umilić nam konsumpcję. Kilka stolików dalej siedziały matki z małymi dziećmi.
W domu Sawity było chłodno i pachniało stęchlizną. Mieszkała z 20-letnim synem, dla którego - jak poinformowała - szukała żony. Starszy syn studiował w Bangalore, a mąż - chyba wojskowy - pracował gdzieś na prowincji. Syn szukał pracy, Sawita bardzo martwiła się o niego. Jak każda matka o swoje dziecko. I taka banalna puenta tego wpisu jest. Że kobieta-matka ma już inne priorytety niż kobieta.
I jeszcze przypomniało mi się, że w Indiach wszędzie pełno jest małych dzieci. Nie samych oczywiście, ale z matkami. Dziecko jest w Indiach towarzyszem codziennych zajęć matki - tak, jak i kiedyś było wśród prostych ludzi na Zachodzie. Dziecko w chuście na plecach lub pod ramieniem, albo gdzieś obok bawiące się lub biegające w zasięgu wzroku. W naszej kulturze jest teraz taki trend, by dziecko było z matką wszędzie, by było blisko - w sensie fizycznym, a przez to także emocjonalnym. Attachement parenting. Chodzimy więc razem z Polą na jogę, do klubów dla dzieci i mam ale i dla mam z dziećmi. Te drugie różnią się od tych pierwszych tym, że przystosowane są dla matek i to udogodnienia dla nich są najważniejsze, a nie kąciki zabaw i kredki dla dzieci. To oczywiście dlatego, że tylko matki z małymi, jeszcze nie chodzącymi dziećmi mogą sobie pozwolić na spędzanie czasu tak, jak chcą one, czyli np. w lokalu na kawie z innymi matkami małych dzieci, a nie tak, jak chciałyby ich mobilne już dzieci. Jestem jak najbardziej za takim podejściem, w myśl którego dziecko jest dodatkiem do codzienności, a nie przeszkodą. Chodzimy więc razem niemal wszędzie - do kina na specjalne seanse dla mam z dziećmi, galerii (sztuki, nie handlowych), ale też do sklepów, banków i urzędów. Czasem w chuście, częściej - z powodu problemów z moim kręgosłupem - w wózku. Starsze panie czasem załamują ręce, kiedy widzą dziecko w chuście i mówią, że "musi mu być strasznie niewygodnie" i "że się tak męczy". Piękne jest to, że matka z dzieckiem jest w naszym kraju wszędzie przepuszczana, ustępuje się jej i pomaga. Madonna z dzieciątkiem i jej świętość jako archetypiczny pierwowzór dla matki z dzieckiem ma tu zapewne znaczenie.
Podobno w korpopracach miejsca pracy dla młodych mam są specjalnie przystosowane do obecności z dziećmi. Nie słyszałam o takiej firmie, ani nie znam kobiety, która miałaby takie doświadczenia, że pracodawca pozwala, by pod jej biurkiem raczkowało dziecko, lub by mogła siedzieć przy komputerze z dziecięciem przy piersi. Nie wiem też, czy w Indiach w sferze publicznej - w wyższych kastach - dziecko jest tak naturalnym elementem krajobrazu, jak na indyjskiej ulicy. Wiem za to, jak reagują na białe dziecko kelnerzy hinduskiej restauracji na warszawskiej starówce - próbują je zabawić, rozśmieszyć, zainteresować, robią miny, wydają ciekawe dla dziecka (jak sądzą) dźwięki. Bardzo to miłe, Pola od razu jednego bardzo polubiła, smakowała jej też tikka masala i butter naan, i oszalała - tak jak matka - na punkcie mango lassi.
Niemowlę w Agrze
Dzieci z niemowlęciem w Jaisailmerze biegały po wzgórzach miasta. Niektóre sprzedawały biżuterię, inne pozowały tylko do zdjęć - za pieniądze.
Tata w świętym mieście Waranasi
Ta dziewczyna mieszkała na ulicy w Kalkucie ze swoim dzieckiem, braćmi i matką.
Kobiety na targu w mieście Jodhpur
Kobiety z dziećmi w Darjeeling
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz