czwartek, 11 marca 2010
Little biznes
Jest blogo i nieznosnie goraco. Anjuna to miejsce lubiane przez podstarzalych hippisow z dlugimi brodami i wlosami. Wieczorami na plazy unosi sie zapach haszyszu, a hippisi tancza w rytm muzyki trance. Okolice Anjuna Beach to slynne filmowe miejsca. Pamietacie "Tozsamosc Bourne'a"? Tu, niedaleko krecono scene, w ktorej ginie jego dziewczyna. Plaze Palolem widac za to w wielu produkcjach bollywoodzkich. Trudno sie dziwic - jest naprawde pieknie. Ciesza sie moje oczy i dusza. Bardzo.
Mniej za to cieszy sie moje cialo. Bo ironia mego zywota dosiega mnie takze i tu: pojechalam na plaze poopalac sie i zazyc witaminy D, tymczasem po dwoch dniach na skorze pojawily sie male pieczace babelki z woda. Poprzednim razem tez to mialam, tyle, ze na nodze. Portugalska pani doktor Pereira zabronila mi wychodzic na slonce pomiedzy godz. 8 a 16. Dala kremy, masci i tabletki. Do apteki zawiozl mnie motorem jej sasiad - mily mlody czlowiek. Chcial za to tylko, zebym zrobila jakis little biznes w jego sklepie. Zrobilam, ciagle robie jakies biznesy z plazowymi hienami, ktore napdaja na bialasow i tak nimi obracaja, ze trudno czegos nie kupic. Mam jednak ten komfort, ze kupuje tylko to, co naprawde jest ladne. Nie tak jak Endru - tak tubylcy wymawiaja jego imie - czyli moj travelpartner. Otoz pierwszego dnia na plazy Endru zakupil od pewnej pieknej dziewczyny o imieniu Gita branzoletke z muszelek i pudeleczko za jedyne 1000 rupii. Przeplacil 3 razy. Juz po chwili do Endru zbiegly sie prawie wszystkie inne plazowe hieny, ktore probowaly mu cos sprzedac czterokrotnie drozej. Endru kupil jeszcze kilka rzeczy, ktore kilka ulic dalej w sklepach kosztuja duzo mniej. Ale Endru to bogaty biznesmem, ktory twierdzi, ze jesli moze im w ten sposob pomoc, to na pewno to zrobi i w ogole nie ma problemu. O checi pomagania Endru dowiedzial sie tez taksowkarz, ktory proponowal nam wycieczke po okolicy za jedyne 3500 rupii i wlasciciel coconutu, w ktorym mieszkalismy. Ten ostatni zaproponowal, ze przyrzadzi dobre jedzenie z owocow morza. Czemu nie? Rzeczywiscie bylo pyszne, krewetka miala wilkosc dloni i delikatny zapach galki muszkatalowej. Taki sam obiad jadla z nami parka Francuzow, ktorzy wlasnie odpoczywali na plazy po objechaniu calych poludniowych Indii. Kiedy wasaty chlopak przyniosl rachunek, Francuzeczka pogardliwie wydela usta i w typowy dla tej nacji sposob wypuscila powietrze, mowiac, ze to najwiekszy rachunek, jaki do tej pory widziala. 800 rupii za rybke! Nasz opiewal na 1400 rupii. To okolo 100 zl. Po rozmowach z kelnerami i szefem, udalo nam sie wytlumaczyc im, ze nie zaplacimy tyle za dwie krewetki, dwie rybki i troche warzyw. Podobnych sytuacji bylo jeszcze wiele. Troche smutno bylo mi patrzec, jak entuzjazm Endru powoli gasl, kiedy docieralo do niego, ze miejscowi rzadko sa bezinteresownie mili.
Zniknelo tez kilka moich zludzen. Te Indie sa tak bardzo inne od poprzednich.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
takie same ale inne ...;-), moze sa wygłodzeni turystów poza sezonem, spaceruj i łap indyjski tlen...
na drugim zdjeciu byk molestuje nieletnia krowe!!!
lapie, oddycham, planuje.
a co do krowy - to jak widze skojarzenia sie nie zmieniaja:)
Prześlij komentarz