Najlepsze-spóźnione życzenia z okazji Dnia Dziecka. Pola w tym dniu pojechała na wycieczkę do jednej z największych redakcji magazynów dla dzieciaków i nastolatków. Do mojej redakcji. Jeszcze nie skumała, że to raj dla dzieci, i że każdy chciałoby mieć mamę, która robi Scooby-Doo albo Kaczora Donalda. Niech dowodem na to będzie córka redakcyjnej koleżanki, która chwali się w przedszkolu, że jej mama pracuje w ulubionym magazynie. Kiedyś po powrocie do domu zdegustowana powiedziała: "Mamo, a Kasi mama pracuje w takiej gazecie, co się nazywa gazeta. Co to w ogóle za nazwa taka - gazeta?!".
Poli póki co jest wszystko jedno, co jej czytam, zasypia tak samo świetnie przy gazecie jak i przy "Co to znaczy..." Grzegorza Kasdepke (nabytek z ostatnich targów książki - pierwszych, na których Pola była). Ja też zasypiam. Kiedy w ciągu jednej nocy wstaje się kilka razy, to zasypianie staje się potem osią następującego po takiej nocy dnia. Zasypianie w domu, w parku, w samochodzie stojącym w korku. Bardzo staram się jednak nie zasypiać w parku na ławce, kiedy Pola w wózku spokojnie oddycha sobie tlenem znad Wisły i Parku Praskiego, a ja wystawiam moją piegowatą twarz pełną nabytych po ciąży pieprzyków na niebezpieczne promienie słoneczne. Jak wiadomo - na słońcu śpi się najprzyjemniej przecież. Ten półsen, w jakim funkcjonuję za dnia, trochę pokrzyżował mi plany, które zamierzałam realizować na urlopie macierzyńskim. Plany miały związek także z książkami, a te też mnie usypiają. Choć nie zasnęłam przy książce "Reporterzy bez fikcji" Agnieszki Wójcińskiej. To zbiór bardzo inspirujących rozmów z polskimi reporterami i reportażystkami. Hugo-Bader, Ostałowska, Pietkiewicz, Smoleński, Surmiak-Domańska, Tochman, Szejnert. Tak się składa, że ich książki, albo zbiory reportaży m.in. z ich tekstami mam w swojej biblioteczce. Lubię literaturę faktu, bardzo do mnie przemawia głos rzeczywistości.
Ale za to usypiam przy książkach z Indiami w tle. Najpierw zmęczyła mnie "Alchemia pożądania" indyjskiego dziennikarza Taruna J. Tejpala.
Dziwi mnie własna reakcja, bo przecież połączenie pożądania i pisania - bo to są tematy tej książki - zazwyczaj wywołuje zaciekawienie i oddanie się lekturze z wypiekami na policzkach. Być może dlatego, że obecnie pożądanie w moim życiu zastąpione zostało przez wypływanie mleka. Więc zmęczyły mnie opisy scen łóżkowych w tej książce tak, że ją oddałam do biblioteki (którą mam w budynku - to cudowne mieć taką instytucję w bloku!).
A „Aranżowane małżeństwa” złoszczą mnie. Denerwują.
Bo w każdym niemal z 11 opowiadań o kobietach mężczyźni je sobie wybierają, a rodzice kobiet wystawiają je na sprzedaż, prezentując jak konie na targu. Ot choćby w opowiadniu "Zniknięcie" facet pisze z Ameryki do matki:
Ożenię się, jeśli znajdziesz mi cichą, ładną dziewczynę, nie tak obcesową, jak współczesne dziewczęta w Kalkucie i nie przesiąkniętą zachodnimi ideami. Taką, która będzie gotowa zdać się na męża w ważniejszych decyzjach. Powinna być też niegłupia, dobrze by było, gdyby przynajmniej przez rok uczyła się w college'u - wtedy będę mógł ją z dumą zaprezentować znajomym. (...)
Żona znika, a mąż:
Był dobrym mężem. Nikt nie mógł zaprzeczyć. Pozwalał jej mieć swoje zdanie, a nawet ją rozpieszczał. (...) W innej sferze też starał się być uczciwy. W seksie. Żona zawsze mówiła: "Proszę, nie dzisiaj, nie jestem w nastroju". Nie miał jej tego za złe. Była w końcu dobrze wychowaną hinduską dziewczyną. Nie oczekiwał, że będzie się zachowywała jak amerykańskie kobiety na filmach, które czasem oglądał na wideo. Krzyczały, gryzły i robiły rzeczy, na widok których robiło mu się gorąco. Ale jej niechęć wykraczała poza kobiecą skromność. (...) Wieczorem przed zniknięciem zaczęła myć okna, położyła syna spać, czyściła dywaniki, choć on już powiedział "Chodźmy spać". Nie można go więc było winić, że nieraz podnosił głos (jednakże nigdy tak, by obudzić dziecko), chwytał ją za łokieć i ciągnął na łóżko. Tak było ostatniej nocy. Zawsze starał się być delikatny. Nigdy nie pozwolił sobie nawet na lekkiego klapsa, tak jak mężczyźni, których znał. I zawsze przestawał, gdy zaczynała go o to błagać, gdy płakała. Po jakimś czasie nie broniła się już i pozwoliła mu robić, co chciał. Ale to nie było nic nowego. Nic, co miałoby związek ze zniknięciem.
Mąż dostaje potężnego kopa w dupę (którego i tak nie jest w stanie ogarnąć swoim wąskim rozumem), kiedy znajduje pustą puszkę, w której do tej pory żona trzymałą kosztowną biżuterię. Dociera do niego, że żona odeszła kiedy jest już starcem: wtedy dopiero rozumie, jak bardzo musiała go nienawidzić - zrezygnowała z radości macierzyństwa.
I jest jeszcze "Powrót z Indii" Awrahama B. Jehoszuy.
Autor rewelacyjnego "Kochanka", powieści, w której mąż zapewnia własnej żonie kochanka, po to, by ratować swoje małżeństwo, urzeka mnie tą książką o Indiach. To wyjątkowa uczta, zaczytuję się i delektuję, choć czasem też zasypiam. Ale nie dlatego, że to nudna powieść - to zmęczenie, zmęczenie. Bohater o imieniu Benjamin, młody lekarz, pracownik szpitala, jedzie razem z dyrektorem szpitala i jego żoną do Indii, by sprowadzić stamtąd do domu ich chorą córkę. Kontynuując temat małżeństwa taki oto uroczy dialog dyrektorskiej pary przytoczę. Rozmowa toczy się w hotelowym pokoju, słyszy ją Benjamin, małżonkowie myślą, że śpi:
- Kochasz mnie?
Lazar odpowiedział z dziwną stanowczością:
- Nie.
Ona, nie przejmując się, ciągnęła łagodnym i pewnym siebie głosem:
- No to pokochaj.
- Dlaczego? - odparł z udawanym zdziwieniem.
- Bo jestem miła.
"Powrót..." będę czytać nad morzem. Zabieram też dużo innych książek, oraz laptop z wifi. Pomiędzy spacerami po sosnowym lesie i publicznymi karmieniami będziemy pisać i czytać.