wtorek, 23 marca 2010

Civilisation

Pusto jakoś w tym kraju jest. Spoglądam przez okno – czy samochód stoi, tam, gdzie go postawiłam wieczorem (wszak to centrum jest, więc nigdy nie wiadomo) – i jakoś dużo miejsc parkingowych widzę. Przerwy pomiędzy samochodami są tak duże, że spokojnie zmieściłyby się w tych szparach ze trzy skutery. A jedna riksza to na pewno.



Na ulicach też mało ludzi, nikt się nie przepycha, nikt nie trąbi i nikt się nie uśmiecha. Ja sie uśmiecham, ale mało kto uśmiech odwzajemnia. Korki też są jakieś luźniejsze – niby się stoi na wisłostradzie, ale jakoś kulturalnie i nikt raczej nie wjeżdża nagle z lewej strony. Cywilizacja jest mniej zatłoczona. A może to nie jest cywilizacja? Może taka Mapusa podczas piątkowego targu, kiedy wykorzystany jest każdy centymetr kwadratowy przestrzeni jest właśnie bardziej ergonomiczna i ucywilizowana niż np. taki bazarek pod Halą Mirowską, gdzie alejki są szerokie, a miejsca starcza dla pań ciągn ących za sobą wózeczki na kółkach i gdzie mieszczą się też rowerzyści, a pomiędzy nimi spacerują jeszcze strażniczki miejskie rzucające groźne spojrzenia babciom sprzedającym marynowane grzybki i bazie, których właśnie nazrywały gdzieś w krzaczorach nad Wisłą?


Skusiłam się na goańskie kiełbaski, przez które mam teraz w żołądku mam jakiegoś robaka. Ścisła dieta, gotowany ryż na wodzie, żadnych soków i napojów gazowanych. Będą mi badać wydzieliny, jeśli nie przejdzie za kilka dni.


Zapisałam się wczoraj do biblioteki. Wstyd sie przyznać, ale to moja pierwsza biblioteka od studenckich czasów buwowskich. Ostatnio czytałam tylko książki, które albo kupiłam, albo pożyczyłam, albo dostałam od mniej lub bardziej zaprzyjaźnionych wydawnictw. Zapomniałam o istnieniu tak pożytecznej instytucji, jaką jest biblioteka publiczna. Wypożyczyłam "Malarza szyldów", R.K.Narayana, co doskonale podsumowało temat, wokół którego krąźą moje myśli. Bo "Malarz szyldów" to m.in. historia miłosna, której bohaterką jest urzędniczka zajmująca się uświadamianiem Hindusom, jak ważne dla ich przeludnionego kraju jest ograniczenie liczby urodzin i świadome macierzyństwo. Voila. Wzięłam jeszcze "Algebrę bezgranicznej sprawiedliwości" Arundhati Roy – to bardzo aletrglobalistyczna krytyka Zachodu dokonana przez indyjską dziennikarkę, oraz "Pokazać język" Guntera Grassa. Nie wiedziałam, że on też ma za sobą "etap indyjski". Właściwie to zrozumiałe przecież – każdy (pisarz i normalny człowiek też) – powinien przynajmniej raz pojechać do Indii. Dla zdrowia psychicznego.

No, tak, są to same indyjskie lektury. Nie mam przesytu, nie jestem Indiami zmęczona, już tęsknię i już szukam taniego biletu na lipiec. Zanjomy zapytał ostanio, czy Indie naprawdę mnie tak zafascynowały, czy ja po prostu przed czymś uciekam. Ta druga możliwość jest oczywiście jego zdaniem bardziej prawdopodobna, więc zapytał, przed czym uciekam. Na pewno przed kilkoma demonami z przeszłości. I przed przyszłością też, i przed prawdziwością i dorosłością i odpowiedzialnością i konsekwencją w działaniu. Tylko, że z tym kolegą to jest tak, że przyganiał kocioł garnkowi. Bo kolega jest kosmopolitą i travelersem za pracą. Urodził się w Mołdawi, mieszkał w Polsce, Belgii, w Rzymie, a teraz właśnie przenosi się do maleńkiego raju dla przedsiębiorców, królestwa, w którym nie płaci się podatków, w którym kobiety maja silną pozycję, mimo, że to kraj arabski. To Bahrain Kingdom. W Bahrainie mieliśmy międzylądowanie, ale wystarczył mi rzut oka na sprzedawców na lotnisku i miejscowch podróżujących, żeby mieć pewność, że mieszkają tu bardzo mili i ładni ludzie. Choć nie tak ładni jednak jak w Indiach.

Chłopak, który pracuje jako taksówkarz. Z poprzedniej pracy w banku musiał zrezygnować z powodu problemów z kręgosłupem – nie może stać dłużej niż 3 godziny
.

Zabawnie i strasznie było wracać samolotem wypełnionym Polakami wracającymi z wycieczek na Goa. Byliśmy jedynymi podróżnymi, którzy mieli wykupione same bilety. Reszta wracała z pobytów zorganizowanych przez biuro podróży.
Ale brudno w tych Indiach, i śmierdzi wszędzie... Nie no, nie było tak znowu źle, hotel był czterogwiazdkowy, z jedzeniem - takim sobie. Ale za to basen był. Jedna pani z oburzeniem wspominała, jak kelner przyszedł do jej stolika z zamówioną herbatą i z kieszeni spodni wyjął łyżeczkę i zamieszał nią w jej szklance: Kompletny brak poszanowania zasad higieny!
Jak to – sam bilet?! I jak to pani zrobiła?! Tak sama? A skąd pani wiedziała, gdzie jest hotel? Och mój Boże, i nie bała się pani? Przecież oni tu się patrzą na człowieka jak na małpę jakąś białą, zdjęcia sobie robią. Wcale się nie naśmiewam, ani nie wywyższam, bo doskonale rozumiem, że uczestnicy tych wycieczek byli z nieco innego pokolenia. Pokolenia wąsatych panów z brzuszkami i pań w szpilkach i z zaplecionymi w warkocze, ufarbowanymi na bardzo jasny blond włosami. Pokolenia, które zachłysnęło się światem widzianym z perspektywy autokaru, pokoleniem, które dopiero niedawno zaczęło jeździć po świecie (No Mareczku, to gdzie się spotkamy następnym razem? W Egipcie już byliśmy, to może teraz ta Kreta, co?) – wcześniej nie było im wolno, a w czasach ich młodości mogli jedynie wyjechać na wymianę studencką do Rumunii albo Bułgarii. Pokolenia Nie no, teraz te brudasy będą tysiąc razy sprawdzały nam paszporty i bagaże, po co ja się pytam, przecież tu nie ma im co nawet wywieźć.
Back to reality. Ale i tak jest pięknie – świeci słońce, w ogrodzie zakwitły przebiśniegi, koleżanki z pracy cieszą się z kolorowych szalików, spódnic i herbat, literki same się w słowa układają.


Bananów też nie mogę jeść. Ani żadnych innych surowych owoców.

11 komentarzy:

matylda_ab pisze...

UUuuu, czyli do Pl przyleciał z Tobą jakiś robak. To nie dobrze, nie dobrze. Zdrowia więc życzę.

BLUE pisze...

dziekuje, dziekuje, Matyldo, juz mam dosyc platkow ryzowych:( ale jest progress:)

E.milia pisze...

Ten wpis doskonale wpisał się w mój nastrój - w piątek wróciłam z Indii. Też zadziwia mnie ta pustka na ulicach po powrocie. I cisza. I jakoś tak tu smętnie - szaro, mało kolorowo i nawet liści na drzewach nie ma. Poza tym, to prawda że nikt się nie uśmiecha, nie odwzajemnia uśmiechu. Nie zagaduje, nie zaczepia. Dziwnie. Eh, też od czegoś się zatruliśmy i nie mogliśmy prawie nic jeść na sam koniec - ale dla odmiany banany były dozwolone, więc najadłam się ich za wszystkie czasy, w różnych odmianach. A takich wycieczkowych turystów też spotkaliśmy w międzyczasie, przeżywali wyjście na ulicę oraz pierwszą i ostatnią jazdę rikszą ;)

Poza tym, chyba jest niestety szansa, że przynajmniej jedno z nas też przywiozło coś w żołądku. Zaczęło się od nocnych dreszczy i gorączki, potem zatrucie, które trochę przeszło po tabletkach przepisanych przez indyjskiego lekarza, a trochę trzyma do dziś.

Życzę zdrowia!

BLUE pisze...

Welcome home... E.milio, po kilku dniach przywykniesz i centrum miasta znowu wyda Ci sie zatloczone.
To kiepsko z tym robakiem, moze trzeba sie wybrac do Sanepidu? To takie prozaiczne - choroba tropikalana - ale utrudnia zycie, prawda? Wiem, co znacza te dreszcze - kiedy je mialam, podejrzewalam u siebie malarie... Mam nadzieje, ze szybko Wam minie! I czekam na obszerniejsze relacje i zdjecia - tylko gdzie? Na E.milli czy na India 2010?

(nie moge nic u Was napisac, bo trzeba sie logowac - wiec rozpisuje sie tu) Ciekawa jestem, jak wrazenia po drugiej (?) podrozy. Czy te Indie sa inne? Nowe wnioski, odkrycia??!

E.milia pisze...

Zdjęcia wrzucamy na India, ale relacje bede pisac u siebie. Powoli przywykam do mniejszej ilości bodźców na ulicach. I do zimna, chociaż wszyscy wokół mówią, że już jest ciepło ;)
Nasza pierwsza myśl w tych dreszczach i gorączce to też była malaria, ale lekarz w Indiach powiedział, że to zwykła infekcja. Ale nie przeszla, wiec wybralismy sie do lekarza i na razie tez czekamy na wyniki badań różnych wydzielin. A Tobie przeszło już?

To byla nasza pierwsza podroz do Indii, wiec same nowe odkrycia :) I już tęsknię ...

BLUE pisze...

tesknic bedziesz pewnie juz zawsze - tak przypuszczam. ale nie kazdego Indie fascynuja. zupelnie tego nie rozumiem;) nie rozumiem,jak mozna nie polubic polaczenia luzu i brudu, duchowosci i hipokryzji, spokoju i braku regul, tego calego rozmemlania i niefrasobliwosci, niezorganizowania i absurdow i kolorow i zapachow:)

jest lepiej,dziekuje antybiotyk pomaga, ale to jeszcze ciagle nie jest norma. lekarz twierdzi,ze to tylko podraznienie, nie panikowac.

Chihiro pisze...

To tacy turysci jeszcze sie nie oswoili ze swiatem? Spotykalam takich na wycieczkach z rodzicami tuz po 1989 roku, ale myslalam, ze 20 lat to wystarczajaco, zeby sie zorientowac, ze mozna sobie samemu znalezc hotel i nawet dogadac sie z "obcymi"...
Mnie jednak Amerykanka w Varanasi wciaz pytala, czy ja naprawde podrozuje w japonkach i plociennych balerinach i czy naprawde nie mam porzadniejszych butow. Pani miala polbuty niczym na trekking po Himalajach, chociaz w gory sie nie wybierala...

BLUE pisze...

wlasnie sa. ale mysle sobie, ze to nie do konca ich wina. czasy sie teraz bardzo szybko zmieniaja, a starsze pokolenia troche nie nadaza, bazujac na starych, sprawdzonych zasadach.

E.milia pisze...

Są, są - tacy, co pół dnia nie mogli przeżyć, że szli indyjską ulicą i nawet jechali rikszą ("to było takie straszne, przerażające i w ogóle nigdy wiecej, oh ah"). To chyba nie chodzi o 1989 rok, bo tacy turyści, którzy nie wyobrażają znalezienia sobie hotelu nie pochodzą tylko z Polski i tym podobnych krajów, ale też z Zachodu. Niektórzy chyba po prostu są zbyt wygodni na to, żeby sobie samemu szukać noclegu, transportu i jeszcze wkładać wysiłek w ciągłe rozmawianie z "obcymi"... A wakacje kojarzą im się ze zorganizowaną wycieczką i po prostu nigdy nie mieli okazji się przekonać, że można inaczej.

Anonimowy pisze...

wielka szkoda, Emilio, ze nie mieli, prawda? bo sporo stracili. ale tez rozumiem, ze niektorzy czuja potrzebe komfortu na wakacjach, co jest dla nich synonimem dobego hotelu, nicnierobienia i blogiego lenistwa oraz wylaczenia (byc moze calkiem juz uspionej) ciekawosci swiata i ludzi. ale jednak wsrod ludzi mlodych - tak sadze - jest teraz wiecej takich 'na wlasna reke' niz tych 'z wycieczka', anizeli jeszcze jakies 20 lat temu pewnie.
agness

Anonimowy pisze...

wielka szkoda, Emilio, ze nie mieli, prawda? bo sporo stracili. ale tez rozumiem, ze niektorzy czuja potrzebe komfortu na wakacjach, co jest dla nich synonimem dobego hotelu, nicnierobienia i blogiego lenistwa oraz wylaczenia (byc moze calkiem juz uspionej) ciekawosci swiata i ludzi. ale jednak wsrod ludzi mlodych - tak sadze - jest teraz wiecej takich 'na wlasna reke' niz tych 'z wycieczka', anizeli jeszcze jakies 20 lat temu pewnie.
agness