niedziela, 24 stycznia 2010

Sex-selective abortion/W Indiach chłopcy mają lepiej



Dziś w Indiach obchodzony jest Dzień córki. W ten sposób władze Indii chcą walczyć z niestety wciąż aktualnymi praktykami zabijania nowonarodzonych dziewczynek. To niestety się dzieje, najczęściej w wioskach, ale też w miastach.W wioskach rodziny zabijają już urodzone dziewczynki, w miastach bogatsi decydują się na aborcję po wcześniej wykonanych badaniach prenatalnych, na które wioskowe rodziny po prostu nie mogą sobie pozwolić. Dlaczego tak się dzieje? Otóż dziewczynka się po prostu nie opłaca. Córka w przyszłości wyjdzie za mąż, a obowiązkiem rodziny jest zapewnienie jej posagu. Są jakieś regulacje dotyczące jego wysokości, nie mam niestety o nich pojęcia, poza tym, że całej rodzinie przyszłego męża trzeba sprawić prezenty, najlepiej, żeby były ze złota. Wielu rodzin nie stać więc na posiadanie córki. A jak już ją mają, to najczęściej nie posyłają jej do szkoły, albo dostaje ona tylko podstawową edukację. Przeciętna nastolatka spędza swój wiek cielęcy z mamą, towarszysząc jej w kuchni, codziennych wycieczkach na targ warzywny (jeśli akurat rodzinę na stać na zakupy), do sklepów z materiałami, gdzie wybierają tkaniny na ubrania dla siebie, ojca i braci. Czas płynie też przed domem, gdzie kucają, czyszcząc kuchenne naczynia piaskiem. Generalnie od małego przyswajają sobie wszystkie umiejętności gospodyni domowej. Przecież właśnie tym będą się zajmowały, kiedy po ślubie pójdą mieszkać do rodziny męża. Zaczną gotować, prać i opiekować się starą teściową, której poziom miłości będzie zależał od wysokości wniesionego posagu synowej. Tak, to są oczywiście uogólnienia w dużym stopniu. Ale odniosę się do rodziny, którą osobiście poznałam, i o której pisałam tu już nie raz. Mimo że do biednych nie należy (ojciec jest właścicielem sklepu z pamiątkami), to do szkoły chodzą tylko dwaj synowie, a trzy nastoletnie córki pomagają mamie. Wystarczyłoby zupełnie, gdyby pomagała jedna. Mógłby też mamie pomgać jeden syn. Jak bardzo moje myślenie jest nierealne i niedostosowane do różnic kulturowych pokazała mi niedawna wymiana wiadomości z jednym z tych synów. Temat naszej korespondencji krążył wokół mam i tego, jak to jest, kiedy ich zabraknie, znajomy dopytywał, jak radzimy sobie bez mojej mamy. Poradziłam chłopakowi, żeby pomagał swojej mamie i żeby doceniał to, co robi i ona i jego siostry. Na co on zapytał z rozbrajającą szczerością i ciekawością „Co masz na myśli?”. Dla mężczyzny a potem chłopaka w Indiach oczywiste jest, że miejsce kobiety jest w domu. To jest tak naturalne jak to, że jego miejsce jest poza domem. Znamy to, prawda? Patriarchat w wersji hinduskiej. I niewiele pomagają w Indiach ruchy kobiece spod znaku Women Empowerment India, które tylko podkreślają siłę kobiety poprzez jej pracę domową właśnie, a w wioskach pracę na polu. Ciekawe, co by powiedzieli Indusi, gdyby zaproponować im nasze postulaty płacenia kobietom za ich prace domowe.

Córki, jeśli już są, to lekko nie mają. W 2005 roku pojawiły się badania naukowe, z których wynikało, że powodem większej liczby męskich potomków w Indiach jest zakażenie żółtaczką typu B ich matek. Kobiety będące jej nosicielkami rodzą ponoć 1,5 raza więcej chłopców niż dziewczynek. Z badań tych jednak wycofano się osatnio, porównując pod względem płci populacje azjatyckie z afrykańskimi, gdzie nie obserwuje się przewagi mężczyzn. Dlatego badacze nad aborcją ze względu na płeć doszli do – jakże odkrywczego – wniosku, że mniejsza liczba dziewczynek musi być wynikiem kulturowych obciążeń.

Trudno się dziwić kobietom, że nie chcą złego losu dla córek. Chociaż szczerze wątpię w to, że kobiety decydują się na aborcję lub zabicie narodzonych dziewczynek z własnej woli. Lęk przed zapewniem posagu córce jest na tyle wielki, że w trudnych sytuacjach na aborcję nalega cała rodzina. Matki ulegają. Tymczasem córki, które się jednak rodzą, siedzą w domach. A gdyby poszły do szkoły, gdyby zdobyły zawód, gdyby to idiotyczne prawo posagowe przestało rządzić życiem rozrodczym kobiet, te mogłyby pracować i same się utrzymywać. Poza tym, dlaczego to kobieta ma obdarowywać rodzinę męża?! Jakby jej robili łaskę, że ją na swe łono przyjmują, oczekując jednocześnie, że z jej łona wyjdą silni i zdrowi mężczyźni, którzy zapewnią byt całej rodzinie. Złoszczę się, kiedy o tym myślę. I nasuwa mi się znowu odniesienie do naszej rzeczywistości i do tego, o co walczymy. Tu feministki domagają się prawa do aborcji, a w Indiach kobiety są do niej zmuszane. Te, które na to stać – zarówno pod względem materialnym jak i duchowym – wytaczają potem mężom procesy.To oczywiście rzadkość.

O aborcji dziewczynek opowiada ten reportaż. Bohaterką jest kobieta o imieniu Sandhy, która stara się przekonywać kobiety do rodzenia i opiekowania się dziewczynkami. Nie zawsze jej się to udaje. Dlatego prowadzi też dom dla niechcianych dziewczynek. Ze względu na drastyczne sceny odradzam oglądanie młodym matkom lub kobietom w ciąży.



Kolejne części filmu są tu
i tu.

Dlaczego akurat na święto córek wybrano 24 stycznia? Tego dnia w 1966 roku Indira Gandhi zaczęła swoje oficjalne urzędowanie jako premier Indii. Kobieta - a jednak u władzy. Rząd chce przez taki wybór daty powiedzieć, że może więc nie warto dziewczynek jednak zabijać, bo przecież są i pozytywne przykłady na to, że kobieta i może do czegoś dojść. Słabe, naprawdę. Jakby wartość życia ludzkiego mierzyć tym, co się osiągnie w ewentualnej przyszłości. Wiem, oczywiście, że rząd chciał na pewno dobrze, że chodziło o pozytywne skojarzenie, ale wyszło chyba dość banalnie. Powinien chyba raczej ustanowić nowe prawo dotyczące posagów i dotrzeć z informacją do wszystkich wiosek. I wprowadzić obowiązek szkolny dla wszystkich do - powiedzmy - 16 roku życia, dopłacać szkołom i rodzinom kształcącym dzieci. Są to chyba jednak zbyt daleko idące społecznie postulaty.

14 komentarzy:

matylda_ab pisze...

Czytam właśnie książkę Majtreyi Devi "Mircea" i pomimo, że autorka wspomina lata 30. ubiegłego wieku, to z tego co piszesz, temat posagu dla dziewcząt nic nie stracił na aktualności. Cała ta tradycyjna zadyma z wyborem kandydata na męża i posagiem dla dziewczyny, to skostniałe, ale chyba nie tylko w Indiach, wciąż obowiązujące schematy. Mnie to przeraża. Pomimo rozwoju cywilizacji, patriarchat ma się wciąż dobrze. o równouprawnieniu można zapomnieć. Ale wiesz, co mnie dziwi? Te stare teściowe zapominają, źle traktując młode synowe, że kiedyś same były małymi dziewczynkami, młodymi pannami, młodymi mężatkami. I zamiast zmieniać mentalność ludzi, to powielają schematy i na starość zmieniają się w apodyktyczne kobiety. Pewnie nie wszędzie tak jest i kobiety zaczynają walczyć o swoje prawa. A mężczyźni? Zapominają dranie, że gdyby nie kobieta, to ich by nie było na tym świecie...

chiara76 pisze...

powiem pewnie coś okropnego, ale ja w ogóle uważam, że wciąż, mimo tego, że mamy niektóre kraje bardziej rozwinięte , to kobietom żyje się wciąż gorzej, niż mężczyznom...
A co do Indii, lubię poczytać książki kobiet z tego kraju , chociaż, niestety, właśnie są na ogół ogromnie ale to ogromnie dołujące, przejmujące...też zastanawia mnie to, co Matyldę_ab, czyli jak to może być, że kobiety zapominają , jak to je sie kiedyś traktowało i źle traktują swoje synowe, ale to pewnie bardziej skomplikowany problem...pozdrawiam.

E.milia pisze...

Te "prawo" posagowe jest głęboko zakorzenione w tradycji, tak samo pewnie jak jego wysokość. Oficjalnie posag został zakazany w 1961 roku. Ustalanie płci płodu i aborcja w Indiach oficjalnie również jest nielegalna, jednak i to prawo nie jest egzekwowane.
Niestety, oficjalne postulaty i rządowe ustawy kompletnie nie radzą ze zwyczajami głęboko zakorzenionymi w tradycji.

Podobnie zdarzają się wciąż przypadki sati - palenia wdów, mimo że prawo zdelegalizowało te praktyki w XIX wieku, jeszcze przez Anglików, a teraz teoretycznie grozi za to 7 lat więzienia.

Neha pisze...

Ja tez dodam cos okropnego; po czesci zgadzam sie z chiara, bo jesli spojrzec wokol to sporej czesci kobiecego swiata zyje sie trudniej. Z drugiej strony, nie wiem czy to takie wielkie szczescie pracowac na dwoch etatach. Z toru myslowego podobnego jak Twoje, wytracily mnie opinie kobiet w Bulgarii, gdzie ktoregos razu bedac na produkcji ( szwaczki pracujace na akord), opowiadalam o Indiach i poprzednim pobycie i wyobraz sobie, ze te wlasnie kobiety bardzo zazdroscily tym, ktore moga zostac w domu i nim sie spokojnie zajmowac. Sama zaczelam sie zastanawiac nad tym czy to co nazywamy sukcesem emancypacji, faktycznie nim jest.
Obserwuje moje srodowisko uwaznie ( znowu jestem w Indiach) i po czesci zazdroszcze im sama; nie zauwazylam tu ani razu lecacej na leb na szyje kobiety z dzieckiem pod pacha, ani tez widocznie zdenerwowanej czyms-tam. Wrecz przeciwnie, spotykam na targu kobiety spokojnie robiace zakupy, majace czas sie targowac u roznych straganiarzy, kobiety nie wygladajace na zmeczone ( tu raczej mowa o sredniej klasie); te, ktore ciezko pracuja przy budowie drog czy w polu, niestety wywodza sie z najubozszych warstw, ale ciagle bylabym daleka od uwierzenia Indiom i Hindusom na sam widok.

Rzecz jasna mowimy tu o dwoch roznych rzeczach, pomijajac dostep do szkol ubogich dziewczat.
Pozdrawiam.Neha

BLUE pisze...

Na wstępie chciałam powiedzieć, że dziękuję mądrym kobietom za trafne komentarze:)

@Matylda: z teściowymi może być prawdopodobnie tak, że mechanizmy ich zachowania działają na tej samej zasadzie co powielanie złych schematów wychowawczych - często popełniamy błędy naszych rodziców, o ile ich sobie nie uświadomimy i nie włożymy pracy w zmianę myślenia. Może. A może ładza deprawuje? Teściowa jest jednocześnie zwykle hołubioną seniorką rodu i ma najwięcej praw w rodzinie i po prostu to wykorzystuje. Nie umiem ocenic zjawiska, ale może też spróbujcie przypomnieć sobie - Matylda i Chiara - Wasze relacje z teściowymi.

Edukacja. To takie proste, ale kobiety - nie tylko na wioskach - są jej pozbawiane i nie wiedzą, że można inaczej.

@Chiara: większość współczesnych systemów jest dla kobiet nadal opresyjna. o ile idea patriarchatu ustawia kobietę w szczególnym domowym miejscu, to nie znaczy, że nie ma kobiet, którym taki system odpowiada. Jeszcze raz powiem: edukacja i wiedza.

BLUE pisze...

@E.milia: Dziękuję za wyjaśnienie. Napisałam też w tej sprawie do znajomego, który przyznał, że faktycznie w północnych Indiach działa system posagowy, co więcej wysokość posagu zaleźy od "wartości" przyszłego męża. To znaczy rodzina panny młodej musi zapłacić więcej, jeśli chłopak ma lepsze wykształcenie, lepszą pracę i generalnie - paradoksalnie - im jest z bogatszej rodziny - tym więcej kosztuje. Chociaż może to ma i sens, no bo wejście do takiej rodziny przecież nie może tanio kosztować.
Hindusi sądzą też, że oddając przyszłemu mężowi swoją córkę muszą mu zapłacić, żeby się o nią dobrze troszczył. To znaczy, że co: że jeśli decydują oddać córkę biedniejszemu mężowi, to płacą mu mniej i oczekują, że za mniejsze pieniądze mąż będzie się mniej o córkę troszczył?!

I jeszcze a propos aborcji: zwróc uwagę, że w filmie w pewnym konkretnym momencie mamy - nazwijmy to - małe zakłócenie słuchowe. Gdzieś tak w 2:17 lektor mówi, że 'aborcja jest nielegalna' ale akurat to słowo jest niezrozumiałe,bo słychać szum. dlaczego 'wykropkowali', że jest nielegalna, skoro rzeczywiście jest? nie kumam...

BLUE pisze...

@Neha, miło Cię tu powitać:) gdzie jesteś w Indiach?

Szczęśliwa może być ta kobieta, która ma wybór - zostać w domu, czy iść do pracy.Wyemancypowałyśmy się nie po to, żeby mieć te dwa etaty, ale po to, żeby MÓC je mieć. Te biedniejsze kobiety pracujące w polu nie mają wyboru. A na targu nie spieszą się nigdzie, bo w Indiach przecież mało kto się śpieszy;)

matylda_ab pisze...

Niestety, ale ja nie utrzymuję z teściami żadnych kontaktów. Mój mąż został odtrącony przez rodzinę za pewien wybór, którego dokonał... Miałam z nimi kiedyś kontakt, wydawało się, że są w porządku, ale okazało się, że są dwulicowi, obłudni i z małomiasteczkową mentalnością. Nie chcę mieć z nimi nic do czynienia. To trochę boli. Ale mamy z mężem siebie i to nam musi wystarczyć.

Neha pisze...

Mialam sie wiecej nie odzywac na ten temat, a jednak korci mnie dorzucenie swoich 3 groszy.
Pozwole sobie sprostowac; moim zdaniem powinno brzmiec: "szczesliwa ta kobieta, ktora stac na wybor", jesli tak to sformulowac to tez by wyjasnialo wiele kwestii, wychowania, rodziny, posagu itp. Indie nie sa wyjatkiem w tej kwestii, z prostej przyczyny, system patriarchalny jest niemalze wszedzie obecny, w roznych formach.

I znowu paradoks zdawaloby sie:
"Wyemancypowałyśmy się nie po to, żeby mieć te dwa etaty, ale po to, żeby MÓC je mieć.", w praktyce sprowadza jednak do smutnej koniecznosci funkcjonowania na obu, wiec powtarzam czy to jest sukces emancypacji??

Twoja uwage w zartobliwym tonie na temat "bo w Indiach malo kto sie spieszy" odebralam pewnie rowniez opacznie. Wlasnie za to ich cenie. Tych, ktorzy jeszcze uwazaja mniej lub bardziej swiadomie, ze czas sie zatrzymac, zycie nie ma odbywac sie w tempie super-expresu Tokio-Osaka, zyjemy po cos.. dla..po to by..i miejmy czas na ...zycie po prostu, na przezycie wlasnego zycia.
Mozna wiele mowic na ten temat.

W Indiach mieszkam w Daman od ponad dwoch lat...

Mam wielu znajomych na forach angielsko i francusko-jezycznych, ktorzy w swoich wypowiedziach maja gotowe recepty na uzdrowienie Indii i nie zgadzam sie z takimi powierzchownymi opiniami. Prosze wyobraz sobie, ze ktos przyjezdza do Polski np. i po kilkumiesiecznym pobycie uzurpuje sobie prawo do dawania rad jak zyc mieszkancom kraju. Smiesznie? Ano nie, tylko kolejny przejaw myslenia, ze ja np. pochodze w kraju o wyzszym standradzie i wiem lepiej czego Ci potrzeba.

Przepraszam z gory jesli moje slowa zabrzmialy w jakikolowiek sposob agresywnie, ale sam temat budzi nieodparte kontrowersje. Niestety moim zdaniem blogi nie nadaja sie na rozwijanie tego tematu.
Pozdrawiam. Neha

BLUE pisze...

@Matylda: rozumiem, choć przykro mi to słyszeć. Absolutnie nie chcę Ci dawać dobrych rad, bo jednak nie czuję się mądra życiowo. ale możesz spróbować "dostroić się" do fal, na których nadają teściowie, jeśli z ich strony nie da się nic zrobić i wygląda na to, że porozumienie nigdy nie będzie możliwe... ale to wymaga jakiegoś zawsze kompromisu, czy też fundamentalnego przebaczenia (ale patos;) i próby dogadania się. no tak,najłatwiej radzić innym... a małomiasteczkową mentalność ma chyba jednak większość ludzi, a być może i w nas ona siedzi i odzywa się od czasu do czasu.

mam taką znajomą, która nie utrzymuje kontaktów z rodzicami. a jeśli się już z nimi spotka (w ciągu ostatnich 3 lat słyszałam o jednym spotkaniu) to mówi później o nich bardzo źle.i nie jest to żaden konflikt pokoleń, to czysta niechęć. fatalne. najchętniej pordziłabym jej jakąś terapię albo rozmowę z kimś,kto pomoże zrozumieć niechęć...ale nie lubię przecież dawać dobrych rad;)

w kaźdym razie generalnie nie lubię oceniać innych, i buntuje się, kiedy ktoś ocenia albo co gorsza krytykuje innych przy mnie, a jeśli krytykuje mnie, to przeważnie się do tej osoby uprzedzam;) a tak naprawdę, to przeważnie nie znamy powodów, dla których ktoś wydaje się głupi, nudny, miałki, czy małomiasteczkowy. ludzie są tak różni.

BLUE pisze...

@Neha, ależ odzywaj się jak najczęściej. Twój głos w dyskusjach jest cenny akurat tutaj (zawsze jest!), bo jesteś TAM i widzisz rzeczy, któe rzeczywiście mogły umknąć komuś, kto tylko podróżował po Indiach.

Etat. Nie, to nie jest konieczność. A może i jest jeśli weźmiemy pod uwagę zarobki kobiet - żeby dorównać mężczyźnie na jednym etacie, muszą brac dwa. Ale jeśli ktoś tylko za konieczność uważa pracę to rzeczywiście może być smutne. Szcześliwi ci, którzy ją lubią i daje im ona radość oprócz środków do życia.

Patriarchat społeczny versus matriarchat domowy kobiet. Neha, polecam Ci dzisiejszy wywiad z Sylwią Chutnik: http://wyborcza.pl/1,76842,7541228,Mamy__nie_badzcie_kwokami.html

Uwaga o pośpiechu wcale nie była ani krytyczna ani ironiczna. Podziwiam niespieszne życie. A jak jest w Deman? Wyczytałam, że miasto jest na piątym na świecie miejscu pod względem zaniczyszczenia powietrza, które jest spowodowane przemysłem farmaceutycznym. Domyślam się więc, że obok Twojego targu są też miejsca, gdzie ludzie biegną do pracy w fabrykach.

A dawanie rad - cóż, unikam, jak już pisałam wyżej, ale z drugiej strony - wydaje mi się,że lepiej jest mieć jakiś pomysł na rozwiązanie problemu, niż nie mieć żadnego.

Podzieliłam się uwagami na temat sex-selective abortion/dowry ze znajomym i wiesz co powiedział? 'Edukacja ludzi. Ale nie chodzi tylko o dostęp do szkół, ale o ich świadomość. Edukacja'. Indus pracujący w korporacji telekomunikacyjnej, który z biednymi nie ma wiele wspólnego co prawda. Ale jednak Indus.
Prawo do dawania rad uzurpują sobie nie tylko trawelersi, ale też np. korespondenci, reporterzy i dziennikarze piszący o danym miejscu. I czasem po prostu widzą lepiej rzeczy właśnie dlatego, że są z zewnątrz.

PS I gdzie jeśli nie na blogu?! Indie są daleko, Ty jesteś daleko, blog to nie jest takie złe medium. choć oczywiście dobrze też byłoby pogadać:)

chiara76 pisze...

dokładnie...o tym samym pisałam ostatnio u siebie a propos książki o dzielnej dziewczynce z Chin, która chciała kontynuować naukę. Niestety, chociaż liczyłam, że wywiąże się jakaś dyskusja, temat pozostał raczej bez echa, nad czym trochę ubolewam. Może nie umiałam w swojej recenzji zachęcić do rozmowy na ten ważny według mnie, temat.

BLUE pisze...

@chiara: no właśnie problem chyba w tym, że indyjskie dziewczynki nie wiedzą, że mogą chcieć się uczyć. nie wiem do którego roku życia szkoła jest obowiązkowa (muszę przypomnieć sobie "Przeznaczone do burdelu" - tam chyba pada ta kwestia), wiem na pewno jednak, że za szkołę trzeba płacić. I że do 11 lat trwa primamry school. W Chinach dziewczynki chyba mają podobne problemy.

chiara76 pisze...

w Chinach niby obowiązkowe jest 9 lat szkolnictwa, jednak w realiach zupełnie nie jest to przestrzegane, niestety.