sobota, 18 października 2008

The white tiger/Biały tygrys


Zaczęłam czytać i okazało się, jakby wzruszeń z Bodhgai było jeszcze mało, że bohater urodził się w wiosce tuż obok miasta Buddy. Czytam. I widzę Indie z perspektywy Hindusa. Wrażliwego obserwatora, trochę zabawnego, a nawet ironicznego. Czasem widać, że list do premiera Chin, bo taką ma formę ta powieść, nie biedak pisał, lecz wykształcony, obyty, z wyższej kasty, dobrze odżywiony dzienikarz i podróżnik, przed którego nazwiskiem dodaje się w Indiach słowo Pan. Ów stara się spojrzeć na rzeczywistość oczami filozofującego biedaka i służącego. Starania Aravinda Adigi dostrzegło jury brytyjskiej nagrody Booker Prize, którą właśnie dostał. A wraz z nią czek na 50 tys. funtów.
Ta książka to naprawdę dobra lektura. Wiem to już po tych kilkdziesięciu stronach. Na razie widzę, że bez żadnego skrępowania i przebierania w slowach Adiga boleśnie i bezlitośnie opisuje bogaczy, skorumpowanych polityków, fasadową duchowość także biedaków. Co się liczy? Więzy rodzinne. O nich mówią i biedni i bogaci.
Dobra, wracam do lektury.

Ale nie mogę się oprzeć. Muszę zacytować te dwa fragmenty:

"Popołudniami szedłem ze szkoły do herbaciarni, żeby się z nim spotkać. Ta herbaciarnia była najważniejszym miejscem we wsi. Codziennie w południe zatrzymywał się przy niej autobus z Gai (nigdy się nie spóźniał więcej niż godzinkę albo dwie). parkowali też tam swojego dżipa policjanci, kiedy przyjeżdżali dobrać się do któregoś z mieszkańców. Krótko przed zachodem trzy razy objeżdżał herbaciarnię mężczyzna głośno dzwoniący dzwonkiem. Do bagażnika roweru miał przymocowany kawał tektury z plakatem reklamującym film pornograficzny. No bo, czy można sobie wyobrazić prawdziwą indyjską wioskę bez kina z pornosami, proszę Pana? W kinie, po drugiej stronie rzeki puszczali je co wieczór, dwuipółgodzinne o tytułach w rodzaju "Był prawdziwym mężczyzną" albo "Zajrzeliśmy do jej pamiętnika", bądź "Zrobił to wujek", pokazujące złotowłose Amerykanki czy samotne damy z Hong-kongu - tak sobie to przynajmniej wyobrażam, Panie Premierze, bo nigdy mi się nie zdarzyło iść na taki film, jak to robili inni młodzi mężczyźni!
(...)

Otwierają się drzwi ambasadora i wysiada mężczyzna z notebookiem. Stali klienci herbaciarni mogą nie przerywać jedzenia, ale ojciec i inni rykszarze ustawiają się w kolejce.
Człowiek z notebookiem to nie Bawół, tylko jego asystent.
W ambasadorze siedzi drugi mężczyzna, tęgi, łysy, o pulchnej, brązowej, pogodnej twarzy, ze strzelbą na kolanach.
To jest Bawół.
Bawół to jeden z właścicieli terenu w Laxmangarh. Oprócz niego byli jeszcze trzej i wszyscy mieli przezwiska odpowiadające szczególnym upodobaniom, jakie u nich zauważono.
Bocian był grubym mężczyzną z bujnymi, podkręconymi wąsami o spiczastych czubkach. Do niego należała rzeka płynąca koło wsi, więc zabierał część połowu każdego rybaka i pobierał opłatę od każdego właściciela łodzi, która przypływała do wsi.
Jego brata nazywano Dzikiem. Ten z kolei był właścicielem całej żyznej ziemi wokół Laxmangarh. Jeśli ktoś chciał tam pracować, musiał mu się nisko kłaniać, zmiatać kurz sprzed stóp, i godzić się na jego stawkę za dniówkę. Kiedy przejeżdżał obok kobiet, zatrzymywał samochód, opuszczał szybę i szeroko się uśmiechał; z ust sterczały mu wtedy długie krzywe zęby, niczym kły dzika.
Najżarłoczniejszy z tego towarzystwa był Bawół. Pożerał rykszę i drogi. Jeśli się jeździło rykszą albo korzystało z drogi, trzeba mu było za to płacić - co najmniej jedną trzecią zarobku.
Wszystkie cztery Zwierzaki mieszkały w ogrodzonych wysokimi murami rezydencjach pod Laxmangarh, w przysiółku ziemiańskim."

Czuję, że cytatów z Adigi będzie tu jeszcze więcej.

Aravind Adiga, winner of a prestigious Man Booker Prize 2008 says:


W Indiach ostatnio coraz więcej dobrze się pisze. Na mojej półce leży jeszcze Kiran Desai i jej Brzęmię rzeczy utraconych - nagroda Bookera za 2006 rok.
Leży też książka z dedykacją od kobiety, która miała bardzo wielki wkład w walkę o prawa kobiet w Indiach: May you be the mother of a hundred sons. Autorka to Dunka, Elisabeth Bumiller. Dedykację napisała jedna z opisywanych w książce kobiet. Wkrótce więcej o tej historii, obiecuję.

Brak komentarzy: